W mojej twarzy skrył się żar.
Zacznę od rymu:
nic się nie wydarzy już na mojej twarzy. Zbladłam i posmutniałam, ale dalej wyciskam dni jak cytrynę do maseczki z jogurtem. Popijam coraz mocniejsze drinki, uważam, że nam pisarkom to się należy. No i kawa z pianką, nie taką ubijaną, a taką co się tworzy zaraz po zalaniu... uwielbiam patrzeć na bąbelki, na ich delikatny mus.
I tak, pewnego dnia w jednym z bąbelków tworzących się na górnej warstwie piwa zobaczyłam coś niesamowitego.
Właściwie to zobaczyłam jego - małego przyjaciela, wielkości ziarenka groszku, zielone oczy, zielony kubraczek, no raczej taki fikuśny frak, lekko przypominał mi kijankę, pytam go: Jak masz na imię, tak jak zwyczajowo, kiedy ktoś się nie przedstawia sam. A on nic. Bezczelny! - pomyślałam.
No więc dobrze, jeśli nie chcesz się przedstawić to zacznę od siebie:
mam na imię... milo mi cie poznać...i taki monolog zapodałam mu przez dobre piętnaście minut.
A on po chwili walnął mnie w czoło. Cholera za co? krzyknęłam.
Za dużo gadasz o sobie! - odpowiedział z wyższością.
A o czym mam do cholery, tak się robi jak chce się kogoś poznać, no nie? fuknęłam.
- No dobra, więc co by tutaj... zamyśliłam się.
Powiedz coś o swoich ciągotach seksualnych. - zaproponował.
Jakich? - zdziwiłam się. ja takich nie mam. ( nie żeby to było prawdą, ale co będę typkowi od razu się zwierzała, świnia, pomyślałam)
Nie mam. Odejdź!
nie żartuj każdy jakieś ma - podpuszczał dalej.
no dobra, mam jedną, lubię sikać w lesie i chciałabym aby jakiś zboczeniec kiedyś popodglądał mnie wtedy - wymyśliłam na prędce.
Faaajnie - rozmarzył się koleżka, tez bym tak chciał...olala...
A drugie? - dodał szybko.
Jaki drugie? - burknęłam
Drugie marzenie, albo fantazję, jak zwal tak zwał na pewno coś masz - wycedził.
- hmmm, niech no pomyślę, zrobiłam duży łyk piwka z wódka.
zamyśliłam się na dłużej, wiec zaczął się wiercić niespokojnie, ej ty - trącał mnie w łokieć, heja, spisz, nie spij, dalej, opowiadaj, do cholery!
Jasna w pizdę jeża, zapomniałam, no! mogę chyba zapomnieć, no nie???
Tego się nie zapomina, maleńka, to siedzi w tobie jak zmora i czeka na swego amatora!
- coś ty poeta? - oho ho! jakie rymy, bo się zsikam!
a sikaj kochaniutka i tak już od ciebie wali jak od jakieś starej zmory z bagniska.
Ten knypek był:
bezczelny jak mój były kochanek,
surowy jak tatar bez żółtka,
nieokrzesany jak stary wymięty bucior.
postanowiłam zmienić rozmowę, -wiesz - zaczęłam - kupiłam sobie dzisiaj...
yhm, ziewnął... - nudzisz.
Phi! Nie interesujesz się - powiedziałam, - to nieładnie,
No nie, interesuję - przyznał - więc?
Kupiłam sobie dzisiaj takie śmieszne nakładki na kowbojki, prawie jak ostrogi.
- Prawie to duża różnica, skwitował - zapodaj o tej fantazji, bo nudno.
- Mam to gdzieś, ze ci nudno - spierdalaj z moich bąbelków, ale już! - teraz się wkurzyłam.
- ooo, jaka ostra! Pani na bani a się stawia! hahaha - śmiał się ze mnie.
i nagle wyciągnął z kieszeni surduta nóż, taki składak scyzoryk i zrobił ruch w moja stronę. - opowiadaj mała zdziro! , bo ja to zapisuje i wysyłam jednemu kolesiowi, on dużo zapłaci za takie gadki.
Co???? - chcesz zarobić na moich fantazjach? hahahaha, one nie są aż tak intratne!
- powiem ci coś, ty zdegenerowany koleżko! ty przykurczu! ty degrengolado!
Ja jestem -i tutaj wstałam, aby stać się wyższą, i spojrzeć z góry na tego jebanego krasnala.
- ja jestem, znana Suzanne Volter! Pisarka! nie tak łatwo mnie naciągnąć na zwierzenia! Zabije cię, utopię, zniszczę! wymachiwałam rekami jak szaleniec,
ale jego już nie było.
- tchórzliwy knypek! - ledwo wypowiedziałam te słowa i osunęłam się jak długa pod stolik.
Rano bolała mnie głowa, było wilgotno od rosy, miałam połamane okulary i lekko odrapane policzki.
Jestem piękna - pomyślałam. wszyscy oni to tylko żar na mojej twarzy!
Gdyby nie ja, nie istnielibyście wcale!
pozdro.
Su
nic się nie wydarzy już na mojej twarzy. Zbladłam i posmutniałam, ale dalej wyciskam dni jak cytrynę do maseczki z jogurtem. Popijam coraz mocniejsze drinki, uważam, że nam pisarkom to się należy. No i kawa z pianką, nie taką ubijaną, a taką co się tworzy zaraz po zalaniu... uwielbiam patrzeć na bąbelki, na ich delikatny mus.
I tak, pewnego dnia w jednym z bąbelków tworzących się na górnej warstwie piwa zobaczyłam coś niesamowitego.
Właściwie to zobaczyłam jego - małego przyjaciela, wielkości ziarenka groszku, zielone oczy, zielony kubraczek, no raczej taki fikuśny frak, lekko przypominał mi kijankę, pytam go: Jak masz na imię, tak jak zwyczajowo, kiedy ktoś się nie przedstawia sam. A on nic. Bezczelny! - pomyślałam.
No więc dobrze, jeśli nie chcesz się przedstawić to zacznę od siebie:
mam na imię... milo mi cie poznać...i taki monolog zapodałam mu przez dobre piętnaście minut.
A on po chwili walnął mnie w czoło. Cholera za co? krzyknęłam.
Za dużo gadasz o sobie! - odpowiedział z wyższością.
A o czym mam do cholery, tak się robi jak chce się kogoś poznać, no nie? fuknęłam.
- No dobra, więc co by tutaj... zamyśliłam się.
Powiedz coś o swoich ciągotach seksualnych. - zaproponował.
Jakich? - zdziwiłam się. ja takich nie mam. ( nie żeby to było prawdą, ale co będę typkowi od razu się zwierzała, świnia, pomyślałam)
Nie mam. Odejdź!
nie żartuj każdy jakieś ma - podpuszczał dalej.
no dobra, mam jedną, lubię sikać w lesie i chciałabym aby jakiś zboczeniec kiedyś popodglądał mnie wtedy - wymyśliłam na prędce.
Faaajnie - rozmarzył się koleżka, tez bym tak chciał...olala...
A drugie? - dodał szybko.
Jaki drugie? - burknęłam
Drugie marzenie, albo fantazję, jak zwal tak zwał na pewno coś masz - wycedził.
- hmmm, niech no pomyślę, zrobiłam duży łyk piwka z wódka.
zamyśliłam się na dłużej, wiec zaczął się wiercić niespokojnie, ej ty - trącał mnie w łokieć, heja, spisz, nie spij, dalej, opowiadaj, do cholery!
Jasna w pizdę jeża, zapomniałam, no! mogę chyba zapomnieć, no nie???
Tego się nie zapomina, maleńka, to siedzi w tobie jak zmora i czeka na swego amatora!
- coś ty poeta? - oho ho! jakie rymy, bo się zsikam!
a sikaj kochaniutka i tak już od ciebie wali jak od jakieś starej zmory z bagniska.
Ten knypek był:
bezczelny jak mój były kochanek,
surowy jak tatar bez żółtka,
nieokrzesany jak stary wymięty bucior.
postanowiłam zmienić rozmowę, -wiesz - zaczęłam - kupiłam sobie dzisiaj...
yhm, ziewnął... - nudzisz.
Phi! Nie interesujesz się - powiedziałam, - to nieładnie,
No nie, interesuję - przyznał - więc?
Kupiłam sobie dzisiaj takie śmieszne nakładki na kowbojki, prawie jak ostrogi.
- Prawie to duża różnica, skwitował - zapodaj o tej fantazji, bo nudno.
- Mam to gdzieś, ze ci nudno - spierdalaj z moich bąbelków, ale już! - teraz się wkurzyłam.
- ooo, jaka ostra! Pani na bani a się stawia! hahaha - śmiał się ze mnie.
i nagle wyciągnął z kieszeni surduta nóż, taki składak scyzoryk i zrobił ruch w moja stronę. - opowiadaj mała zdziro! , bo ja to zapisuje i wysyłam jednemu kolesiowi, on dużo zapłaci za takie gadki.
Co???? - chcesz zarobić na moich fantazjach? hahahaha, one nie są aż tak intratne!
- powiem ci coś, ty zdegenerowany koleżko! ty przykurczu! ty degrengolado!
Ja jestem -i tutaj wstałam, aby stać się wyższą, i spojrzeć z góry na tego jebanego krasnala.
- ja jestem, znana Suzanne Volter! Pisarka! nie tak łatwo mnie naciągnąć na zwierzenia! Zabije cię, utopię, zniszczę! wymachiwałam rekami jak szaleniec,
ale jego już nie było.
- tchórzliwy knypek! - ledwo wypowiedziałam te słowa i osunęłam się jak długa pod stolik.
Rano bolała mnie głowa, było wilgotno od rosy, miałam połamane okulary i lekko odrapane policzki.
Jestem piękna - pomyślałam. wszyscy oni to tylko żar na mojej twarzy!
Gdyby nie ja, nie istnielibyście wcale!
pozdro.
Su