Neo noir

Psychicznie w stanie niedookreślonym, fizycznie grzeję znajomy stołek barowy. Sterty złych myśli, sklejonych jak co wieczór kojąco, bujająco. Whisky wsącza się powoli. Umysł zawieszony gdzieś pomiędzy. W kącie Pani Brygida tańczy z niewidocznym kochankiem, obejmując czule wspomnienia. Porusza tłustymi biodrami, na które nikt tutaj nie patrzy pożądliwie, a najwyżej z litością. Stara szafa grająca skrzeczy półgłosem francuską piosenkę, mój wzrok hipnotyzuje biała szmatka, którą znudzony barman ściera molekuły szkła z wypolerowanych kieliszków.
Siada przy mnie, czuję się jakoś nieswojo. Widzę ją po raz pierwszy, to samo odgaduję w spojrzeniu karka o wyglądzie klasycznego tirowca, który wgapia się w nią z drugiego końca baru. Ona nie zwraca na nic uwagi. Wygląda na to, że upatrzyła sobie już zwierzynę, a ja nie mam nic przeciwko, bo przestałem miewać plany na wieczór.
Nie, żebym się peszył w obecności kobiet, dawno mam to za sobą. W niej jednak jest jakaś silna niejednoznaczność. Wręcz perwersyjna niewinność, którą, mam wrażenie, pozwala dostrzec, mocno kontrastuje z jej wyglądem. Niepokojący zapach o delikatnym posmaku piżma, czarna sukienka z naderwanym ramiączkiem, lekko przetłuszczone włosy, opadające niesfornymi, bladorudymi kosmykami na czoło i kształtną szyję. Ostry makijaż nieskutecznie maskuje smutek oczu. To najbardziej zielone oczy, jakie w życiu widziałem. Kiedy pochyla się do mnie z papierosem, zapalając go kątem oka dostrzegam blizny na nadgarstkach, które próbuje ukryć pod szerokimi bransoletkami.
Jakbym odgrywał rolę w filmie, scena "Postawisz mi drinka, kotku?", uprzedzam fakty i macham do barmana. Pije, niczym stary marynarz, ledwo nadążam. Czuję, jak alkohol wypiera krew z moich żył, umysł płata mi figle. Jej skóra lekko fosforyzuje, mrugam i wszystko wraca do normy. Coraz częściej się uśmiecha, przekrzywia zalotnie głowę, dotyka niby przypadkiem mojej ręki. Perliste kropelki potu między jej małymi, lecz pełnymi piersiami wywołują mrowienie w podbrzuszu. Dostrzega moje spojrzenia, wie już, że należę dziś do niej bez reszty.
W okolicach północy zsuwa się z wysokiego krzesła i idzie w głąb sali. Wstaję i chwiejnym krokiem podążam za nią jak pies na feromonowym łańcuchu. Wpatruję się w jej rozkołysane biodra tancerki, na których materiał małej czarnej marszczy się rozkosznie kusząco. Wahadłowe drzwi wypuszczają ją z baru i popychają mnie w stronę spowitego mrokiem korytarza. Bez namysłu wybiera wejście z trójkątem, zostawiając je półotwarte dla mnie. W środku migotliwa jarzeniówka bezlitośnie wydobywa brzydotę detali. Połamane kafelki z żółtymi zaciekami, obszczany kibel, pęknięte na pół lustro nad chybotliwą umywalką, w której pijane demony wydzwaniają obłąkańcze staccato na krople wody, sączącej się bezustannie ze szczątków przerdzewiałego kranu.
Czuję jej język w swoich ustach, guziki koszuli rozsypują się po podłodze, niecierpliwe dłonie błądzą po moich plecach. Jednym szarpnięciem odwracam ją twarzą do lustra i podciągam wysoko sukienkę, zrywając drugą ręką koronkowe stringi. Wchodzę w nią od tyłu zdecydowanym ruchem, posuwam miarowo, z każdym kolejnym pchnięciem głębiej i ostrzej. Słyszę jej przyspieszony oddech. Z lustra, znad wykrzywionych ni to w dzikim uśmiechu, ni grymasem rozkoszy ust, patrzą na mnie najzieleńsze w świecie oczy. Patrzą jakby drwiąco, przez co jeszcze mocniej przyciskam jej gibkie ciało do brudnej umywalki. Palce wbijam w gładką, aksamitną skórę, pod którą czuję sprężyste mięśnie. Wije się spazmatycznie, próbuje wyrwać, ale trzymam ją z całej siły.
Kiedy odjeżdżam w niebyt, osuwam się wzdłuż ogromnych skrzydeł, które otaczają mnie szeleszczącą peleryną. Resztkami świadomości rejestruję, jak pochyla się nade mną i z czułością całuje w usta...
Budzą mnie krzyki i łomotanie do drzwi. Podnoszę się ociężale, rozmasowując obolałe kolano. Przez otwarte na oścież okno śmigają w świetle księżyca cienie gałęzi, szarpanych zimnym, marcowym wiatrem. Na wysokim parapecie, wśród niedopałków papierosów, leży w pajęczynach kilka długich, białych piór.

boris, for U Su

Popularne posty