kiedy...
kiedy skończy się ten maj? ciepły, duszny, nieprzyjazny, lekko już nie mogę oddychać, nie chce mi się nawet spać, choć bezwiednie robię to co noc, to jak w kinie ten sam film, od dwudziestu lat, stare fotele pożarł kurz, nikt nie ściera podłóg, a ja siedzę na środku niedużej sali kinowej, i zastanawiam się, czy czasem to nie ja jestem na dużym ekranie, może jestem właśnie wyświetlana, jak się zachować, jestem sobą, ale to nie wystarcza, nie słyszę oklasków z publiki, ten film, to chyba tragikomedia, zakończy się smutno i głupio. Reżyser tu chyba popełnił błąd, w obsadzie roli zakradł się fałsz, nie jest tak jak powinno być, choć wczoraj jeszcze wydawało się inaczej, dzisiaj ściągają z afisza ten chłam. Zapach, który mnie jeszcze porusza, to już smród wędzonej pomarańczy, dźwięk, który mnie uspokaja, to szum oceanu i powiew wiatru, obrazek? jest jakiś, który wzbudza moje wzruszenie? tak, to chmury widziane z wysoka, ponad, kiedy lecę nad nimi i świeci słońce. Czy są te rzeczy, zupełnie mi dane jak prezent by bawić moje zmurszałe serce, moją skręcona jak kawał śmierdzącego sera psychikę? Przynajmniej jej nie widać, bo stopy moje pachną różowym aerozolem, a pachy, lekko kwaśnym winem, co przez pory się ze mnie ulatnia, nie wiem jak pachnie mój tył, bo samej jest trudno wygiąć się w pół, i sięgnąć w zakamarki tego rejonu, potrzebny by tu był jakiś ochotnik, kiper, majstersztyk.. lecz jego trudno jest znaleźć.. koniec tych myśli, luźnych jak zdezelowany biustonosz, już idę, przed siebie, po prostu, na wskroś....