Zagubiona tożsamość story by Suzanne Volter.
Poziom 1.
Trudna ilość dźwięków do zliczenia, wzrok ubogo ciemny. Chaos w mojej głowie, zawsze brak całkowitej jasności. Tak się zaczyna zabawa w odkrywanie tego, kim jestem? Zabawa w poszukiwaniu odpowiednich słów na określenie siebie. Zabawa w bezimienność. Do owej gry potrzebne są tylko dwie karty: jedna z napisem: Prawda, druga z napisem: Fałsz.
Znajduję się na poziomie pierwszym, jest to początek jaźni. Tu słowa nie mają znaczenia, gdyż mózg ich nie odkodowuje. Całość mojej cielesnej powłoki jest odczuwalna w dwójnasób. Mocno, krwiście, do bólu. Ręce, nogi, brzuch, głowa – ciało robi wyliczankę, zabawia się w eksploatowanie impulsów do mózgu. Jednak nie poddaję się owej złudnej spostrzegawczości. Siedzę w pozycji jogina i staram się ujarzmić to, co zabiera mi niepotrzebnie uwagę. Siedzę na ciepłym łonie matczynym i słucham. Wiercę gałkami oczu na lewo i prawo. Ćwiczę te ruchy, by móc przejrzeć, zobaczyć. Muzyka kosmosu dudni i napiera do uszu. On nie chce mnie oddać tak łatwo ze swojego wszechbytu wypuścić. Kosmos to mój jedyny, prawdziwy przyjaciel od zawsze. Ciało końcu dało za wygraną i zakończyło proces dekodowania siebie. Już jest w całości, w kontinuum.
Jeszcze trochę treningu i zbiorę te wszystkie impulsy w cholerną całość. To musi się w końcu zakończyć, ich wolny swobodny przebieg atomów w niezliczone kierunki. Poród - jedno z najbardziej energetycznych i traumatycznych ludzkich doświadczeń, jest teraz jedyną ścieżką, na której się znajduję. Moja głowa przechodząc przez kanał mojej rodzicielki, zaczyna obkurczać się, kości czaszki nasuwają się na siebie. Słyszę jak trzeszczą. Skóra to naciąga się, to marszczy. W tym jednym momencie bólu, ale i kwintesencji życia, światło wnika na moje ścieżki rozumu, otaczając je mleczną poświatą. Tak…Cudownie…jest teraz…droga mleczna, kosmiczna jaźń wnika we mnie i następuje płynne, jednoczesne zespolenie z wszystkimi istotami w tej jednej sytuacji moich narodzin. Jestem. Przychodzę. Czuję. Myślę.
Moje powieki jeszcze są ślepe, widzę zarysy powłok ludzkich. Nie wiem, kim są, ale czuję ich ważność i ciepło. Nagle chłód przenikliwy wdziera się w moją istotę i otacza ciało. Zatrzymuję oddech i na jedną sekundę zastanawiam się czy warto: wydaje ten pierwszy i ostatni krzyk w moim życiu. Od tego momentu muszę zacząć proces dekodowania świata. Nieporadność moja polega na braku odpowiedniego programu realizacji dekodu. Ale już za moment zostanie mi on wczytany. Łącznie z hasłem wywoławczym i hasłem dostępu, czyli moim imieniem. Wtedy przechodzę na poziom 2.
Poziom 2.
W tym samym momencie słyszę okiem duszy jak gra we mnie kosmiczna muzyka, której tak wiele i poza mną. Zaczynam produkcję: ślina, śluz, łzy, mocz, kał. To wszystko po to by mój mózg mógł zaczerpnąć nowej dawki energii. Przetransformować ją i wydalić w formie słów, myśli, ruchów. Lecz ciągle wszystko jest chaosem: słowa nie trafiają na odpowiednie anteny odbioru. Jeszcze mnie nie rozumieją, choć się staram. Czyżbym wydawała z siebie krzyki, których inni nie rozumieją? Jak stać się rozpoznawalną? Jak stworzyć z krzyku słowo? Zasypiam. ……
To pragnienie komunikacji we mnie jest pierwotne. Jak ssanie. Ssąc rozmyślam nad tym, co nastąpi, co się stanie. Mleczna energia z ciała łączy się z tą kosmiczną. I wtedy nie czuję bólu. To darowane pragnienie wyzwala we mnie pragnienia. Poruszam ręką jak we śnie, powoli. A ona zatacza kręgi i tworzy potrzebną mi teraz czasoprzestrzeń. Tworzy mi teren potrzebny do istnienia. Staram się nie upuścić ani jednej kropli z mojego płynnego świata. Jestem więcej niż cielesna. Jestem w zespoleniu z jaźnią. Ten moment to doładowanie programu dekodyzacji. Więc tak uważnie się go uczę. Zasypiam….
Kolejny raz wchodzę w proces produkcji, wydalam kał i mocz. Zasypiam….
Otwieram oczy za jakiś czas i wtedy kształty zarysowują się w całość. Nabierają barw. Światło sprawiło mi prezent. Dodało lekkości, ciepła w tym psychowidzeniu. Jeszcze chwila i będę poruszać samodzielnie swoim ciałem. Na razie ograniczają mnie puchate otoczki. Nie wiem czy chcę zostawić ten ciepły kokon. Jest dobrze. Ulotnie zagłębiam się w czeluść poduchowatej osłony. Czas łagodnie kołysze mnie do snu. W kierunku obserwacji podążam, bo jeszcze raz chcę przeżyć intensywność. Tak, to było potrzebne, bym mogła się wykluć z kokonu. Zaczynam powoli sklejać te fragmenty spostrzeżeń. Jeden, drugi… Cały obraz. O jakie to piękne! Jakie mocno interesujące! Już wystarczy. Zasypiam. …..
W moje lewe oko wpadł cień. Kim jest? Czy nawiąże ze mną porozumienie? Chcę się z nim poznać i zobaczyć, co potrafi. A on do mnie mówi, lecz nie po imieniu. W ten sposób spowalnia mnie i znowu jestem na poziomie 1. Lecz teraz umiem znaleźć portal by przeskoczyć od razu do następnego poziomu. Nie gubiąc nic a nic z poprzedniego.
Trudna ilość dźwięków do zliczenia, wzrok ubogo ciemny. Chaos w mojej głowie, zawsze brak całkowitej jasności. Tak się zaczyna zabawa w odkrywanie tego, kim jestem? Zabawa w poszukiwaniu odpowiednich słów na określenie siebie. Zabawa w bezimienność. Do owej gry potrzebne są tylko dwie karty: jedna z napisem: Prawda, druga z napisem: Fałsz.
Znajduję się na poziomie pierwszym, jest to początek jaźni. Tu słowa nie mają znaczenia, gdyż mózg ich nie odkodowuje. Całość mojej cielesnej powłoki jest odczuwalna w dwójnasób. Mocno, krwiście, do bólu. Ręce, nogi, brzuch, głowa – ciało robi wyliczankę, zabawia się w eksploatowanie impulsów do mózgu. Jednak nie poddaję się owej złudnej spostrzegawczości. Siedzę w pozycji jogina i staram się ujarzmić to, co zabiera mi niepotrzebnie uwagę. Siedzę na ciepłym łonie matczynym i słucham. Wiercę gałkami oczu na lewo i prawo. Ćwiczę te ruchy, by móc przejrzeć, zobaczyć. Muzyka kosmosu dudni i napiera do uszu. On nie chce mnie oddać tak łatwo ze swojego wszechbytu wypuścić. Kosmos to mój jedyny, prawdziwy przyjaciel od zawsze. Ciało końcu dało za wygraną i zakończyło proces dekodowania siebie. Już jest w całości, w kontinuum.
Jeszcze trochę treningu i zbiorę te wszystkie impulsy w cholerną całość. To musi się w końcu zakończyć, ich wolny swobodny przebieg atomów w niezliczone kierunki. Poród - jedno z najbardziej energetycznych i traumatycznych ludzkich doświadczeń, jest teraz jedyną ścieżką, na której się znajduję. Moja głowa przechodząc przez kanał mojej rodzicielki, zaczyna obkurczać się, kości czaszki nasuwają się na siebie. Słyszę jak trzeszczą. Skóra to naciąga się, to marszczy. W tym jednym momencie bólu, ale i kwintesencji życia, światło wnika na moje ścieżki rozumu, otaczając je mleczną poświatą. Tak…Cudownie…jest teraz…droga mleczna, kosmiczna jaźń wnika we mnie i następuje płynne, jednoczesne zespolenie z wszystkimi istotami w tej jednej sytuacji moich narodzin. Jestem. Przychodzę. Czuję. Myślę.
Moje powieki jeszcze są ślepe, widzę zarysy powłok ludzkich. Nie wiem, kim są, ale czuję ich ważność i ciepło. Nagle chłód przenikliwy wdziera się w moją istotę i otacza ciało. Zatrzymuję oddech i na jedną sekundę zastanawiam się czy warto: wydaje ten pierwszy i ostatni krzyk w moim życiu. Od tego momentu muszę zacząć proces dekodowania świata. Nieporadność moja polega na braku odpowiedniego programu realizacji dekodu. Ale już za moment zostanie mi on wczytany. Łącznie z hasłem wywoławczym i hasłem dostępu, czyli moim imieniem. Wtedy przechodzę na poziom 2.
Poziom 2.
W tym samym momencie słyszę okiem duszy jak gra we mnie kosmiczna muzyka, której tak wiele i poza mną. Zaczynam produkcję: ślina, śluz, łzy, mocz, kał. To wszystko po to by mój mózg mógł zaczerpnąć nowej dawki energii. Przetransformować ją i wydalić w formie słów, myśli, ruchów. Lecz ciągle wszystko jest chaosem: słowa nie trafiają na odpowiednie anteny odbioru. Jeszcze mnie nie rozumieją, choć się staram. Czyżbym wydawała z siebie krzyki, których inni nie rozumieją? Jak stać się rozpoznawalną? Jak stworzyć z krzyku słowo? Zasypiam. ……
To pragnienie komunikacji we mnie jest pierwotne. Jak ssanie. Ssąc rozmyślam nad tym, co nastąpi, co się stanie. Mleczna energia z ciała łączy się z tą kosmiczną. I wtedy nie czuję bólu. To darowane pragnienie wyzwala we mnie pragnienia. Poruszam ręką jak we śnie, powoli. A ona zatacza kręgi i tworzy potrzebną mi teraz czasoprzestrzeń. Tworzy mi teren potrzebny do istnienia. Staram się nie upuścić ani jednej kropli z mojego płynnego świata. Jestem więcej niż cielesna. Jestem w zespoleniu z jaźnią. Ten moment to doładowanie programu dekodyzacji. Więc tak uważnie się go uczę. Zasypiam….
Kolejny raz wchodzę w proces produkcji, wydalam kał i mocz. Zasypiam….
Otwieram oczy za jakiś czas i wtedy kształty zarysowują się w całość. Nabierają barw. Światło sprawiło mi prezent. Dodało lekkości, ciepła w tym psychowidzeniu. Jeszcze chwila i będę poruszać samodzielnie swoim ciałem. Na razie ograniczają mnie puchate otoczki. Nie wiem czy chcę zostawić ten ciepły kokon. Jest dobrze. Ulotnie zagłębiam się w czeluść poduchowatej osłony. Czas łagodnie kołysze mnie do snu. W kierunku obserwacji podążam, bo jeszcze raz chcę przeżyć intensywność. Tak, to było potrzebne, bym mogła się wykluć z kokonu. Zaczynam powoli sklejać te fragmenty spostrzeżeń. Jeden, drugi… Cały obraz. O jakie to piękne! Jakie mocno interesujące! Już wystarczy. Zasypiam. …..
W moje lewe oko wpadł cień. Kim jest? Czy nawiąże ze mną porozumienie? Chcę się z nim poznać i zobaczyć, co potrafi. A on do mnie mówi, lecz nie po imieniu. W ten sposób spowalnia mnie i znowu jestem na poziomie 1. Lecz teraz umiem znaleźć portal by przeskoczyć od razu do następnego poziomu. Nie gubiąc nic a nic z poprzedniego.