KOKON. (wersja polska.)
Zamykam się szczelnie, wchodzę do środka. W uszy wpuszczam tylko dźwięki z muzyki ponad czasem. Nie pragnąć, nie myśleć, nie widzieć. Jak to jest być w świecie ciszy i mroku?
Jak to jest nie móc słychać dźwięków? Czy można je czuć ciałem? Czy można poczuć kolory nie widząc światła? Zagubić racjonalność w czasie i we wszechświecie. Nie dokonywać wyborów, wejść w nie nazywalność. Zostaję w kokonie by nie cierpieć. Izolacja stwarza naprawę mojej duszy. Pozbędę się rys na mojej szklanej powłoce, zapełnię pustkę stworzoną we mnie przez ciebie. Wleję w kokon tylko te uczucia, co strawią moją śmiertelność. Nic nie zostawić po sobie, nie mieć śladów na ciele i duszy. Nie pragnąć już więcej. Jak zostać tam na dłużej? Chęć pozbycia się cielesności jest tak silna, że nawet czyniąc rzeczy podłe nie można wyjść po za siebie. Umartwiać? Żałosne w dzisiejszym świecie. Więc kokon jest moim archipelagiem spokoju. Nie wpuszczam tu nikogo. Nawet ciebie. Nadmiar energii w nim mógłby zniszczyć mi spokój. Więc czekam w bezruchu, zamknięta szczelnie na to, co się wydarzy. Skóra moja matowieje. Marszczy się i obkurcza. Zaczyna pękać na łokciach i stopach. Złuszcza się, schodzi ze mnie pomału. Leżę. Jest ciepło jak w raju. Kołysze mnie fala niebytu. Ręce związane są jak w kaftanie bezpieczeństwa. Nogi podkurczone do głowy, co skłania się w ukłonie do środka. Rozwarte pośladki, na których skóra już zeszła. Mięsnie są bladoróżowe i czekają na nową osłonę. Oddech ciężki, lecz miarowy. Co stanie się z tą mimozą? W co się zamieni? Tego nie wiem. Lecz dążę do przemiany w nową cielesność. Niebytową. Kim będę, jeśli pozbyłam się wspomnień, a w mózgu wykasowały się pliki pamięci? Czy teraz stanę się pustką cielesną? A może będę mogła na nowo wgrać pamięć z lepszym programem realizacji marzeń i życia? Więc czekam. Czas bezlitośnie nie śpieszny. Lekko podąża moja przemiana. Metanoja zdarzeń. Kalejdoskop uczuć. Po kolei zmieniam się w esencję ciała. To płynna substancja, zdolna przewodzić fale skojarzeń. Zdolna do przeistoczenia w cokolwiek zechcę.
Tak, teraz mogę w stanie półpłynnym podążać w światy odległe, w rejony nieznane dotychczas. Widzę Europę za czasów Ludwika i M. Antoniny. Widzę epoki, kolejne toczone walki i boje. Poznaję niektóre z postaci. Świat mnie nie widzi, lecz ja go obserwuję. Uczestniczę w wydarzeniach wielkiej wagi. Przysłuchuję się mowie, co dawno zeszła w świat stary. Widzę artystów jak tworzą dzieła, co później świat zachwyciły. Jak malują swoje obrazy, po kolei nakładając warstwy farby. Teraz robię skok i jestem w czasie odległym. W dalekiej przyszłości. Nie ma w min bytów żywych. Nie ma roślin i zwierząt. Nie ma gór, lasów i oceanów. To Niebyt. To czas ostateczny. Sama tylko istota, a jednak istnieje. Jest idealną perspektywą, przestrzenią zjednoczoną w czasie. Brak tu załamań świetlnych, a jednak tworzy ją wielowymiarowość, niezrozumiała w naszej czasoprzestrzeni. Światło jest pełnią. Widzę każdą kolejną jego cząsteczkę. Stoję i patrzę, oczami z powłoki, mrugam szybko powiekami, bo razi mnie to światło polarne. Mieniące się kolory Czuję je sobą. Odczuwam kolory! Zaproszona do wieczności zostaję tutaj na moment. Uśmiecham się i skłaniam głowę. Jest to stan ze swej istoty idealny, to stan pełni, dobry a zarazem uderzająco groźny. Pęka kokon. Moja przystań. Moje azylum. Wylewam się z niego. Powracam w świat płaski, bezwymiarowy. Budzę się i widzę, że czas płynął szybciej niż myślałam. To już koniec mojego życia. W takim razie gdzie je spędziłam? W sobie, czy z Tobą? Czy obok? Odeszłam zbyt daleko. Nie mogę powrócić. Bo nie chcę. Wejść w kokon mogę za każdym razem, gdy zechcę. I podążać w nowe rejony, w świat iluzji i bytów ostatecznych. Jest mi to dane, jak prawo do życia i do obrony. Ten świat pustki wypełniam doznaniem kokonowego łona. Tam jest mi dobrze, bezpiecznie się czuję. Kokon osłoną jest i wejściem w mój świat. Ten jest prawdziwy. Tylko ten, w kokonie.
KOKON. Cz. 2
Zawsze byłam i będę przegraną. Choćbym nie wiem, co dobrego zrobiła. Nie zaskarbię sobie tym swojego szczęśliwego losu. Nic nie zbuduję niczego wielkiego, bo słabeusze giną w mrokach swojej chorej jaźni. Nie umiem się śmiać na pokaz, nie umiem płakać na zawołanie. Moje całe aktorstwo to gra spontaniczna. A to amatorstwo i blaga. Dlatego w maskach rozgrywam swoje życie. Bo twarz obnażona boli najbardziej. Więc należy zaprzestać skojarzeń o szczęściu, najpierw wyzbyć się pragnień. Potem zabić wspomnienia. Następnie nic już nie czuć. Tylko jak tego dokonać. Jak się znieczulić? Kiedyś myślałam, że to cecha bohaterów umieć się przyznać do słabości. Teraz widzę to inaczej. Słabszych jest więcej, nikt ich nie hołubi, nie pieści słowami. Nie ma dobrych skojarzeń z życiem przegranym i szczęściem. To zaprzeczenie. A wygrywają tylko nieliczni. Ci, co umieli na przekór innym budować radość i siebie. Ci, co otrzymali od życie kartę przetargową. Kim są? Czy znam kogoś? Czy jest obok mnie taka osoba? Nie, bo oni trzymają z daleka od siebie tych małej wiary lub abnegatów i nihilistów. Ja taką jestem personą zepsutą, co w nic już nie wierzy i nikomu. Nie patrzę jak żyją inni, nie podglądam świata, nie potrzebuję żyć cudzym życiem. Jestem za dumna. Wolę mój kokon, co daje mi poczucie bezpiecznej przystani. W nim się schować, przeczekać najgorsze. Nim wyjdę zobaczyć, co nowego na świecie, wystawię najpierw jedną, a potem drugą nogę. Przeciągając się sennie, poczekam na świt, lub nowe życie. Kokon to nie ucieczka, nie tak nie sądzę. Jest zakamarkiem mojego umysłu. Tam skąd przybyłam na ten świat. W nim był mój początek i pierwsze przebudzenie. Z niego pochodzę. Potem jest droga, którą nazywamy życiem. Spieszymy się, bo może nam zabraknąć czasu i robimy tysiące ważnych i pomniejszych rzeczy. A czas ucieka. Zabraknie nam go na skojarzenia: radości z seksem, bólu z przebaczeniem i miłością. I kiedy w końcu doznajesz olśnienia, że życie to moment i w końcu się skończy, jesteś już na skraju przeżywania ludzkich emocji. Wyłączona z odbioru rzeczywistości, z tego, co boli, z tego, co wpycha mnie w niebyt, błądzę myślami po czasie i wieczności. Emocjom mówię nie! Pragnieniom mówię – dość. Wolę oddaję we władanie demonom, co ochoczo ją niszczą i wypalą do cna. Tak się odzieram z reszt człowieczego płaszcza. By nie być zanurzoną już w bólu, smutku, pogardzie. Ciało daję związać i wrzucić w pustkę, by nie czuło. Ono bezwiednie opada na Twoje ramiona barki, a ty je zręcznie okładasz batem, za cały sarkazm ci okazany. Bite do czerwoności, będzie ukojone i wolne od namiętności i pragnień. Tylko zostanie mu czystość orgazmu przeżywanego bezwiednie jako ciepła, kojąca energia na dole spojenia. To tylko chwila przepływu substancji organicznych, a jakże ważna dla każdego. Dla mnie i dla ciebie. Grymasy na twarzy i zaczerwienienia, czy to naprawdę daje nam tak wiele? Dla tych chwil możemy pożegnać się z ukochaną osobą i odejść? By z kimś innym znowu przeżywać to samo? Czy to jest istota naszego bycia? Czy móc kochać się esencjonalnie to największe nasze pragnienia? Jesteśmy homo-orgasmicus. Dla dobrej chwili uniesienia, tyle byśmy zrobili. A dla siebie nawzajem? Jestem osadzona w mojej słabości, tego nie zmienię. Czy jednak Ty okażesz się bohaterem? ……Dasz radę?........
Suzanne Volter.