Wyluzuj, Su.
Pochlebiasz sobie Suzi. Myślisz, że wystarczy małe bajo-bongo na skype i już zadurzam się po uszy? Między wierszami twojego zaangażowanego komentsa odczytuję, że bardzo chciałabyś, aby to wydarzyło się naprawdę. Not today, not now, in the future maybe, baby, jak się lepiej poznamy :)
Ma być lajtowo, będzie lajtowo. Poniżej mały tekścik, przyznaję szczerze, inspirowany Keretem (dzięki za polecenie, Su)
W moim mieszkaniu straszy. I nie mówię tu o jakichś zwykłych stukaniach, czy skrzypiących ni z tego ni z owego drzwiach, których nawiasy dzień wcześniej napuściłem WD-40. Chodzi o prawdziwe, stuprocentowe duchy, a konkretnie o potępionych z różnych powodów, którzy obrali sobie moją łazienkę za portal - przejście z ich do naszego świata. Na szczęście również odwrotnie, bo inaczej byłoby to zupełnie nie do wytrzymania.
Zawsze wyobrażałem sobie, że człowiek po śmierci zostaje potępiony za jakiś bardzo zły uczynek, którego dopuścił się za życia. Przynajmniej tak mówił nam ksiądz na religii, a że potem już się nad tym zastanawiałem, taki obraz pozostał gdzieś w mojej podświadomości. Teraz jednak wiem, że do potępienia wystarczy jakaś błahostka, coś, na co zwykle nie zwracamy uwagi i brniemy przez życie dalej. Potem wpadamy pod samochód albo umieramy na jakąś rzadką tropikalną chorobę i nagle okazuje się, że jesteśmy potępieni. Wtedy na nic zdają się tłumaczenia, że nawet nie wiemy za co, albo że to przecież drobiazg, którym nikomu nie wyrządziliśmy krzywdy. Decyzja jest szybka i ostateczna. W końcu nie ma zbyt wiele czasu na roztrząsanie za i przeciw, bo kolejka jest długa.
Po śmierci wyglądają podobnie, jak za życia. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo nie widziałem jeszcze żadnego, którego znałbym wcześniej osobiście i mógłbym porównać. Są tylko tacy jakby lekko prześwitujący, ale jak pożyczam im jedno z ubrań, jest już bardziej normalnie. Ubrania kupiłem na wyprzedażach. Damskie i męskie, w różnych rozmiarach. Nie przywiązywałem specjalnej wagi do kroju czy panującej mody, a i oni nie są zbyt wybredni.
Pierwszy pojawił się u mnie Bernard. Brałem akurat prysznic, kiedy wylazł z kibla. To znaczy właściwie nie z kibla, tylko z dziury w czaso-przestrzeni, która znajduje się akurat w miejscu mojej muszli klozetowej. Tak, czy siak przeraziłem się okropnie, ale on nie zwrócił na mnie w ogóle uwagi. Przeszedł obok i rzucił tylko w moją stronę tym swoim smutnym, powłóczystym spojrzeniem. Jakiś czas stałem próbując dojść do siebie, a później wytarłem się, narzuciłem szlafrok i wyszedłem ostrożnie z łazienki. Siedział rozparty w moim fotelu z piwem wyciągniętym z lodówki i oglądał mecz. Przesunąłem się wzdłuż ściany i stanąłem przed nim w bezpiecznej odległości. "Odsuń się, nie jesteś przezroczysty" - rzucił i zarechotał z własnego dowcipu, ale mi do śmiechu nie było. Przez jego ciało przebijał wzorek na fotelu. "Kurwa, co za dziady, szmaciarze, znowu dają dupy!" - denerwował się wgapiony w telewizor. Usiadłem na sofie po drugiej stronie pokoju i oglądaliśmy razem do końca. Okazało się, że jest całkiem spoko. Opowiedział mi trochę o sobie, to znaczy o tym, co robił przed śmiercią. Nie chciał powiedzieć, za co został potępiony, a ja nie naciskałem go zbytnio. Udało mu się wyrwać na chwilę i musiał niedługo wracać, więc po jedenastej pożegnał się i zniknął tą samą drogą, którą się zjawił.
Następnego dnia nic dziwnego się nie wydarzyło, podobnie dzień i dwa dni później. Kiedy myślałem już, że to zupełnie odosobniony przypadek, przyszła Wiki. Właśnie wtedy wpadłem na pomysł z ubraniami, bo pomyślałem sobie, że potępione mogą się trochę krępować. Wiki była bardziej rozmowna. Dowiedziałem się, że potępiono ją za przespanie się z szefem. Skąd mogła, biedaczka, wiedzieć, że przez to odejdzie od niego żona, a on wpadnie w depresję, zacznie pić, wyleci z pracy i w końcu z braku środków do życia zostanie męską dziwką? Biedna dziewczyna, rozpłakała się i przytulała do mnie przez resztę wieczoru. Około pierwszej w nocy odprowadziłem ją do łazienki i na pożegnanie pocałowałem po ojcowsku w czoło. Po chwili pozostał po niej tylko mój szlafrok.
Przez kolejne tygodnie poznałem ich jeszcze kilkanaścioro, każde z własnym bagażem doświadczeń, którymi mniej lub bardziej chętnie dzielili się ze mną. Zauważyłem, że przynosi im to pewną ulgę i jeżeli nawet zwierzenia te nie zmieniają nic w ich życiu, czy jak to nazwać, to przynajmniej czują się dzięki rozmowom trochę lepsi.
Z czasem tak do tych wizyt przywykłem, że nie mogę doczekać się następnej. W ten sposób, jakkolwiek dziwnie to brzmi, zostałem powiernikiem potępionych. Nie wiem, może jest w tym jakiś głębszy sens?
boris
Ma być lajtowo, będzie lajtowo. Poniżej mały tekścik, przyznaję szczerze, inspirowany Keretem (dzięki za polecenie, Su)
W moim mieszkaniu straszy. I nie mówię tu o jakichś zwykłych stukaniach, czy skrzypiących ni z tego ni z owego drzwiach, których nawiasy dzień wcześniej napuściłem WD-40. Chodzi o prawdziwe, stuprocentowe duchy, a konkretnie o potępionych z różnych powodów, którzy obrali sobie moją łazienkę za portal - przejście z ich do naszego świata. Na szczęście również odwrotnie, bo inaczej byłoby to zupełnie nie do wytrzymania.
Zawsze wyobrażałem sobie, że człowiek po śmierci zostaje potępiony za jakiś bardzo zły uczynek, którego dopuścił się za życia. Przynajmniej tak mówił nam ksiądz na religii, a że potem już się nad tym zastanawiałem, taki obraz pozostał gdzieś w mojej podświadomości. Teraz jednak wiem, że do potępienia wystarczy jakaś błahostka, coś, na co zwykle nie zwracamy uwagi i brniemy przez życie dalej. Potem wpadamy pod samochód albo umieramy na jakąś rzadką tropikalną chorobę i nagle okazuje się, że jesteśmy potępieni. Wtedy na nic zdają się tłumaczenia, że nawet nie wiemy za co, albo że to przecież drobiazg, którym nikomu nie wyrządziliśmy krzywdy. Decyzja jest szybka i ostateczna. W końcu nie ma zbyt wiele czasu na roztrząsanie za i przeciw, bo kolejka jest długa.
Po śmierci wyglądają podobnie, jak za życia. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo nie widziałem jeszcze żadnego, którego znałbym wcześniej osobiście i mógłbym porównać. Są tylko tacy jakby lekko prześwitujący, ale jak pożyczam im jedno z ubrań, jest już bardziej normalnie. Ubrania kupiłem na wyprzedażach. Damskie i męskie, w różnych rozmiarach. Nie przywiązywałem specjalnej wagi do kroju czy panującej mody, a i oni nie są zbyt wybredni.
Pierwszy pojawił się u mnie Bernard. Brałem akurat prysznic, kiedy wylazł z kibla. To znaczy właściwie nie z kibla, tylko z dziury w czaso-przestrzeni, która znajduje się akurat w miejscu mojej muszli klozetowej. Tak, czy siak przeraziłem się okropnie, ale on nie zwrócił na mnie w ogóle uwagi. Przeszedł obok i rzucił tylko w moją stronę tym swoim smutnym, powłóczystym spojrzeniem. Jakiś czas stałem próbując dojść do siebie, a później wytarłem się, narzuciłem szlafrok i wyszedłem ostrożnie z łazienki. Siedział rozparty w moim fotelu z piwem wyciągniętym z lodówki i oglądał mecz. Przesunąłem się wzdłuż ściany i stanąłem przed nim w bezpiecznej odległości. "Odsuń się, nie jesteś przezroczysty" - rzucił i zarechotał z własnego dowcipu, ale mi do śmiechu nie było. Przez jego ciało przebijał wzorek na fotelu. "Kurwa, co za dziady, szmaciarze, znowu dają dupy!" - denerwował się wgapiony w telewizor. Usiadłem na sofie po drugiej stronie pokoju i oglądaliśmy razem do końca. Okazało się, że jest całkiem spoko. Opowiedział mi trochę o sobie, to znaczy o tym, co robił przed śmiercią. Nie chciał powiedzieć, za co został potępiony, a ja nie naciskałem go zbytnio. Udało mu się wyrwać na chwilę i musiał niedługo wracać, więc po jedenastej pożegnał się i zniknął tą samą drogą, którą się zjawił.
Następnego dnia nic dziwnego się nie wydarzyło, podobnie dzień i dwa dni później. Kiedy myślałem już, że to zupełnie odosobniony przypadek, przyszła Wiki. Właśnie wtedy wpadłem na pomysł z ubraniami, bo pomyślałem sobie, że potępione mogą się trochę krępować. Wiki była bardziej rozmowna. Dowiedziałem się, że potępiono ją za przespanie się z szefem. Skąd mogła, biedaczka, wiedzieć, że przez to odejdzie od niego żona, a on wpadnie w depresję, zacznie pić, wyleci z pracy i w końcu z braku środków do życia zostanie męską dziwką? Biedna dziewczyna, rozpłakała się i przytulała do mnie przez resztę wieczoru. Około pierwszej w nocy odprowadziłem ją do łazienki i na pożegnanie pocałowałem po ojcowsku w czoło. Po chwili pozostał po niej tylko mój szlafrok.
Przez kolejne tygodnie poznałem ich jeszcze kilkanaścioro, każde z własnym bagażem doświadczeń, którymi mniej lub bardziej chętnie dzielili się ze mną. Zauważyłem, że przynosi im to pewną ulgę i jeżeli nawet zwierzenia te nie zmieniają nic w ich życiu, czy jak to nazwać, to przynajmniej czują się dzięki rozmowom trochę lepsi.
Z czasem tak do tych wizyt przywykłem, że nie mogę doczekać się następnej. W ten sposób, jakkolwiek dziwnie to brzmi, zostałem powiernikiem potępionych. Nie wiem, może jest w tym jakiś głębszy sens?
boris