następne opowiadanie od: boris
Pan Stanisław
Niepozorny, szary gość, lat około pięćdziesiąt. Wciąż ten sam wymięty garnitur, schodzone buty i popielaty prochowiec, nieco zbyt duży, luźno zwisający z chudych ramion. Sąsiedzi zdawali się go nie dostrzegać, nie miał znajomych, a tym bardziej przyjaciół. Codziennie pokonywał tą samą drogę z domu do pracy i z pracy do domu, zawsze zgarbiony, ze wzrokiem utkwionym w płyty chodnika. Pewnie gdyby się potknął, a nawet przewrócił, żaden rozbawiony smarkacz nie pokazałby go palcem, nikt nawet na chwilę nie odwróciłby głowy. Równie dobrze mógł nagle rozpłynąć się w powietrzu, trach!, tak po prostu, a kosmiczna równowaga wszechświata nie zostałaby przez to zdarzenie w najmniejszym stopniu zachwiana.
Nikt zatem nie przypuszczał, że Pan Stanisław ma swoją tajemnicę, która mimo całej powierzchownej nijakości, wyróżniała go od innych. Ba, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że był jedyny w swoim rodzaju. Kolekcjonował mianowicie cudze marzenia, a że swoją pasję pielęgnował od bardzo dawna, miał ich naprawdę całe mnóstwo.
Gdyby komuś udało się zajrzeć kiedyś przez drzwi dużego dosyć mieszkania w starej, co najmniej 150-letniej kamienicy, nie zobaczyłby nic, co choć w ulotnym szczególe odbiegało od tysięcy podobnych wnętrz. Zwykłe, podniszczone meble w stylu "późny Gierek", stara sofa okryta pociętą przez mole, połataną narzutą, w kącie rozlazły fotel, a nad nim wiekowa lampa, której światło rozpraszał poplamiony abażur.
Gdyby jednak zachował chociaż cień zainteresowania i wszedł do jednego z kilku pozostałych, zamkniętych zwykle pokoi, oniemiałby ze zdziwienia na widok setek skrzyń i pudeł, tekturowych, drewnianych i takich zwykłych, plastikowych, których używa się do przenoszenia warzyw w sklepie. Stały poukładane na metalowych regałach, wysokich aż pod sam sufit, a wszystkie wypełnione były po brzegi.
Marzenia miały różne kształty i kolory. Niektóre wyglądały jak wycinki z gazet i folderów reklamowych, inne jak zapisane pospiesznie kawałki papierowych serwetek albo podarte kupony loteryjne. Były takie, które przybrały formę nagranych kaset magnetofonowych i video, a ostatnio do zbioru dołączyły nawet marzenia jak płyty CD. Jednak Pan Stanisław najbardziej cenił sobie te, które przypominały przedmioty niecodzienne. Były wśród nich modele fantastycznych pojazdów i urządzeń, makiety domów jak ze snu oraz realistyczne obrazy i rysunki, przedstawiające niezwykłe, egzotyczne miejsca i postaci.
Marzenia przyziemne i doniosłe, których realizacja byłaby epokowym wydarzeniem. Marzenia dziecięce i dorosłe, chociaż czasem nie bardziej przez to dojrzałe. Marzenia egoistyczne, które przeważały oraz altruistyczne marzenia ludzi, uważanych dzięki nim za wielkich. Były w końcu marzenia, o których strach nawet myśleć. Te zajmowały najodleglejszy kąt najciemniejszego pokoju.
Cała kolekcja była skrupulatnie skatalogowana i opisana na luźnych kartkach, wpiętych w ogromne, zakurzone skoroszyty, które stały w rzędach na osobnych półkach.
Mijały lata, znaczone kolejnymi dziurami w chodniku, aż pewnego dnia Pan Stanisław nie pojawił się w pracy. Nie przyszedł także i na drugi dzień oraz w kolejne, ale nikt za bardzo tym się nie przejął. Podobno widziano go jeszcze później, jak przez kilka z rzędu nocy wynosił ze swojego mieszkania pudła i pudełka, które palił wraz z zawartością przez długie godziny na pobliskich hałdach. Jak można było przypuszczać, żaden człowiek nie zainteresował się tym faktem.
Potem Pan Stanisław zniknął. Pewnie pojechał gdzieś zrealizować jedno ze swoich najbardziej ulubionych cudzych marzeń.
Niepozorny, szary gość, lat około pięćdziesiąt. Wciąż ten sam wymięty garnitur, schodzone buty i popielaty prochowiec, nieco zbyt duży, luźno zwisający z chudych ramion. Sąsiedzi zdawali się go nie dostrzegać, nie miał znajomych, a tym bardziej przyjaciół. Codziennie pokonywał tą samą drogę z domu do pracy i z pracy do domu, zawsze zgarbiony, ze wzrokiem utkwionym w płyty chodnika. Pewnie gdyby się potknął, a nawet przewrócił, żaden rozbawiony smarkacz nie pokazałby go palcem, nikt nawet na chwilę nie odwróciłby głowy. Równie dobrze mógł nagle rozpłynąć się w powietrzu, trach!, tak po prostu, a kosmiczna równowaga wszechświata nie zostałaby przez to zdarzenie w najmniejszym stopniu zachwiana.
Nikt zatem nie przypuszczał, że Pan Stanisław ma swoją tajemnicę, która mimo całej powierzchownej nijakości, wyróżniała go od innych. Ba, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że był jedyny w swoim rodzaju. Kolekcjonował mianowicie cudze marzenia, a że swoją pasję pielęgnował od bardzo dawna, miał ich naprawdę całe mnóstwo.
Gdyby komuś udało się zajrzeć kiedyś przez drzwi dużego dosyć mieszkania w starej, co najmniej 150-letniej kamienicy, nie zobaczyłby nic, co choć w ulotnym szczególe odbiegało od tysięcy podobnych wnętrz. Zwykłe, podniszczone meble w stylu "późny Gierek", stara sofa okryta pociętą przez mole, połataną narzutą, w kącie rozlazły fotel, a nad nim wiekowa lampa, której światło rozpraszał poplamiony abażur.
Gdyby jednak zachował chociaż cień zainteresowania i wszedł do jednego z kilku pozostałych, zamkniętych zwykle pokoi, oniemiałby ze zdziwienia na widok setek skrzyń i pudeł, tekturowych, drewnianych i takich zwykłych, plastikowych, których używa się do przenoszenia warzyw w sklepie. Stały poukładane na metalowych regałach, wysokich aż pod sam sufit, a wszystkie wypełnione były po brzegi.
Marzenia miały różne kształty i kolory. Niektóre wyglądały jak wycinki z gazet i folderów reklamowych, inne jak zapisane pospiesznie kawałki papierowych serwetek albo podarte kupony loteryjne. Były takie, które przybrały formę nagranych kaset magnetofonowych i video, a ostatnio do zbioru dołączyły nawet marzenia jak płyty CD. Jednak Pan Stanisław najbardziej cenił sobie te, które przypominały przedmioty niecodzienne. Były wśród nich modele fantastycznych pojazdów i urządzeń, makiety domów jak ze snu oraz realistyczne obrazy i rysunki, przedstawiające niezwykłe, egzotyczne miejsca i postaci.
Marzenia przyziemne i doniosłe, których realizacja byłaby epokowym wydarzeniem. Marzenia dziecięce i dorosłe, chociaż czasem nie bardziej przez to dojrzałe. Marzenia egoistyczne, które przeważały oraz altruistyczne marzenia ludzi, uważanych dzięki nim za wielkich. Były w końcu marzenia, o których strach nawet myśleć. Te zajmowały najodleglejszy kąt najciemniejszego pokoju.
Cała kolekcja była skrupulatnie skatalogowana i opisana na luźnych kartkach, wpiętych w ogromne, zakurzone skoroszyty, które stały w rzędach na osobnych półkach.
Mijały lata, znaczone kolejnymi dziurami w chodniku, aż pewnego dnia Pan Stanisław nie pojawił się w pracy. Nie przyszedł także i na drugi dzień oraz w kolejne, ale nikt za bardzo tym się nie przejął. Podobno widziano go jeszcze później, jak przez kilka z rzędu nocy wynosił ze swojego mieszkania pudła i pudełka, które palił wraz z zawartością przez długie godziny na pobliskich hałdach. Jak można było przypuszczać, żaden człowiek nie zainteresował się tym faktem.
Potem Pan Stanisław zniknął. Pewnie pojechał gdzieś zrealizować jedno ze swoich najbardziej ulubionych cudzych marzeń.