perwersyjny pedant…
To mały, prawie niewidoczny punkcik na jej ciele. Jeszcze nie znamię, ale już coś co wyróżnia jej body z przeszło 9-cio miliardowego zbioru innych ciał. Nie świadczy o chorobie ciała lecz jest dowodem na perwersję w jej duszy. Ona zakwitła tam jakiś czas temu jak drzewo kiełkujące na starej trumnie sprzed lat. Pedant – miły ktoś o nienazywalnym uśmiechu. Taki sympatyczny dodatek do ufryzowanej loli. Nie potrzebuję dodatków jeśli mam jego. Nawet w tej czerwonej sukience będzie mi do twarzy. Do tego założę czerwień szpilek i bladość aksamitnej skóry. Ufryzuję loki w koki. Posmaruję szminką usta i hopla. Wychodzę na spieczone asfaltowe drogi. Na skrajnie maksymalne uliczki, gdzie winorośla oplatają już całe budynki. W podczerwieni jednak, na zielono widzę wygrubaszone kurewki na rogu, jak siadają obcym na kolana chętnie podciągając swoje mini spódniczki. W kapeluszu z szerokim rondem dookoła swojej głowy mogę sobie przemknąć tędy niezauważona. Wiatr podwiewa mi sukienkę, lewa szpilka dokonała już obtarć na palcu średnim u nogi, ale ja głupio podśpiewując kawałek Janis Joplin "Oh Lord want to buy me…" idę i się cieszę z tej właśnie chwili swojego życia. Idę na spotkanie z nim. Miała być kawa i ciasteczko w małej knajpce na rogu, ale wiem, że to tylko pretekst do spotkania. Szybko złapiemy jakąś wolną taksówkę i pospieszymy na wspólne chwile seksu w każdym możliwym wydaniu. To nie będzie szybka i krótka piłka, ale też nie bedzie spotkanie na wieczność. Po prostu. On taki wolny i zabawny. Chętny na moją i swoją rozkosz. Jestem już przy porcie i bryza od morza lekko kołysze moje biodra i smaga delikatnie po policzkach. Są już zaróżowione i zachęcające do pocałunków. Czekanie odbiera mi odwage i pewność. Czy to ten właściwy port? I nagle właśnie doświadczam tego uczucia. To nie to miejsce, nie ten czas. Gdzie ja jestem????? Stoję przerażona. I po co tu przyszłam??? Czuję jak wielka kula lodowego lęku zatyka mi gardło. Jedyne co mi przychodzi teraz do głowy, to pójść do najblizszego sklepu po butelkę wódki. Potem robiąc wielkie chałsty ognistego napoju szlajam się do wieczora po nabrzeżu. Mijają mnie spoceni marynarze, którzy zmęczeni milami morskich podróży udają się do swoich kajut na spoczynek. Tak zrobię i ja. Weszłam do pierwszej lepszej łodzi i położyłam się z rozkraczonymi nogami na jakimś zdezelowanym pakunku. Już późno – zasypiam. Kiedy otwieram oczy o blasku chłodnego poranka jestem sama na otwartym morzu, słońce już wstało i wita radośnie wszystkich promieniami. Jednak gdzie są wszyscy? Jestem sama, na otwartym, groźnie okalającym mnie bezmiarze. Teraz zostaje mi już tylko dryf w nieznanym kierunku. Być może do nikąd…….