wielokrotnie poznawałam go w....

                                       Złota tabakiera.  
                         
                          Wielokrotnie poznawałam go w swoich snach, widziałam, że istnieje lecz to było tylko tam, dokąd zmierzała moja wyobraźnia. Pozostawałam samotna i smutna. Z nadzieją budziłam się, że to tego dnia zobaczę go, kiedy będzie robił zakupy w pobliskiej piekarni i spojrzy w moje przestraszone oczy, i coś do mnie powie. Nic jednak nie działo się a czas biegł, choć mnie wydawało się, że spowalnia.
                         Pamiętam dzień w swoim życiu, kiedy poraz pierwszy zaczęłam się bać. To był dzień kiedy mój ojczym otrzymał informację, ale tylko ze swojego mózgu, czyli z własnej imaginacji, ze jestem lesbijką. Tak potrzebowałam emocji w stylu: kocham koleżanki, ale żeby od razu w te tony? Matka wydawała się być załamana i przyjęła z ulgą moją decyzję o wyprowadzce z domu. Spakowałam swoje rzeczy w trzy plecaki,  pamiętam kolor jednego, był czerwony. W mojej nowej kwaterze odmalowałam ściany, posprzątałam i położyłam wykładziny na podłogach. Na starej zdezelowanej meblościance ułożyłam książki, zawsze musiałam mieć swój zbiór ze sobą. 
Tego dnia, najsamotniejszego dnia w moim młodym piętnastoletnim życiu, wsłuchiwałam się w szum wiatru za oknem, w odgłosy starej kamienicy. Na strychu z pewnością mieszkały szczury. Słyszałam tupot ich małych nóżek, kiedy nalewałam wody do bali, na kąpiel. Moja skóra wyglądała wtedy świeżo i młodo, z racji tego, że nie miałam ciepłej, bieżącej i gotowałam ją w starym garze codziennie jakieś dzieisieć litrów. Siadałam przy piecu, patrzyłam na ogień wywijający dzikie tańce, lubiłam patrzeć na te święte ogniki. Czekałam na cud. Na to, bym dostąpiła łaski odkupienia mojego grzechu pierworodnego. Stanu w którym dusza śpi, ciało butwieje, a oczy pokrywa szron.
W końcu zrozumiałam co powinnam była zrobić, wyciągnęłam z szuflady w komodzie starą, złotą tabakierę mojego pradziadka, chuchnęłam do niej i wytarłam do sucha, a potem szeptając słowa piosenki kazałam mojej duszy by schowała się do złotego pudełka i ukryła na samym dnie. Tam zasnęła spokojnie na więcej niż czas wieczny. Śpi sobie nadal, więc cicho sza! Nie budźmy jej na razie.
                     
                                  Pierwsza ucieczka. 

                      Zaskoczona tak dobrym obrotem sprawy, mając już większość spraw w nosie, nie przejmując się zupełnie tym, co o mnie opowiadano na przerwach, postanowiłam wziąć się za siebie i dorosnąć. Plan prosty, choć realizacja była nie tak klarowna. Należało opracować szczegóły. Zagłodzenie się, to powolna śmierć czy szybkie podcięcie żył, zasypiasz i już nic nie czujesz. To wszystko działo się z daleka ode mnie, byłam na co dzień miła, uśmiechnięta i zupełnie nie pokazywałam po sobie, że gdzieś tam głęboko we mnie czai się ogromniasty ból, jak wielkie ptaszysko z rozpostartymi skrzydłami i rozwartym dziobem ochrania mnie bym nie poczuła sprośnej radości, łzawego szczęścia, trzyma spiętą moją twarz w klamrę jak od starej spinki, by żaden uśmiech nie zburzył jego porządku. Smutek był moim władcą, każdego kto do mnie próbował dotrzeć, on umiejętnie przeganiał. Stał dzielnie na straży w każdej chwili gotowy do ataku na intruza. Miałam już ukończone piętnaście lat i właśnie wtedy postanowiłam uciec. 
                      Pierwsza ucieczka była bezbolesna. Zanim jednak się wykaraskałam z przestrzeni i tępoty własnego ego, wirując nad moimi uszami pan wszędobylski smutek, pan i władca nocy odnalazł mnie i mocno podcinając moje wykrzywione łydki, powalił z powrotem na ziemię. Musiałam ustąpić. Spałam ponad dwie doby, lekko kołysząc się na pierzynie, piersi unosiły się płynnie i lekko oddychałam, tylko że przy pomocy jakiejś bezbarwnej rurki, podłączonej do monitora. Monitor wskazywał mi czas, datę i rejstrował moje reakcje. Obsługujący go lekarz, wpisywał średnio trzy razy na dobę jakieś kody i informację. Potem otworzyłam oczy i wróciłam na nowo do świata, gdzie nikt na mnie nie czekał. Pierwszy raz zawsze jest nieudany, wytłumaczyłam sobie. Przygotowałam kąpiel do bali, nalałam olejku lawendowego, zapaliłam świece i papierosa. Z plastikowego pojemnika palcem wygrzebywałam resztki masła orzechowego. Cudowne uczucie oblizywać paluszka, to takie pierwotne lecz doskonałe w swojej prostocie! Poczułam się po raz pierwszy szczęśliwa. Czubaty ptak nareszcie odfrunął do krainy żali i rozpaczy i przyznam się szczerze już na niego nie czekałam. W szkole działo się tysiące rzeczy, obok mnie, bo ja wciąż chciałam być gdzie indziej. Moje oceny były dobre, zadowolona matka nie  musiała zostawać na wywiadówkach i wysłuchiwać gderań opiekuna klasy. Wszystko szło dobrze. Po szkole lekcje na basenie, pływanie do wieczora, potem nauka i książki. Raz w tygodniu zajęcia ze sztuki. Lekkość z jaką mi to wszystko przychodziło była zadziwiająca. Po kolei płynęłam przez dni, miesiące aż w końcu skończyłam budę i wyruszyłam w dalszą część: życie na swoim, dorosłym ja. Jeszcze nie przerażona, lekko niechętna zabrałam się za pisanie swojego nowego rozdziału w życiu. Po dwukropku wyliczyłam to czego potrzebuję, czego chcę a na co sobie nie pozwolę. Moja irracjonalna cząstka podpowiadała mi jednak, że to wszystko nie będzie miało najmniejszego znaczenia. Życia nie da się zaplanować, szeptał mi mój rozsadek. I rzeczywiście tak się stało. Pewnego późnego popołudnia czas zaczął znowu się cofać, aż dotarł w to samo miejsce, gdzie porzuciłam swój smutek. Wielki, drapieżny ptak powrócił i okrył mnie swoimi ramionami. Z potężnych kończyn wyrastały kruczoczarne pióra. Jego dziób stał się mocniejszy, bardziej szpiczasty, miał znacznie bardziej wyłupiaste oczy i po krótkiej chwili wiedziałam już, że tym razem tak łatwo nie odpuści. Nie było zatem sensu uciekać, nie miałam pomysłu gdzie się przed nim schować. Kiedy spoglądałam w lustro, on patrzył tam ze mną, dlatego przestałam. Nie dotykałam już tak swojego ciała jak kiedyś i nie rozumiałam zawartych w nim informacji. Wiedziałam, tak podświadomie, że ów lekarz ze szpitala, wpisał mi nie te kody co trzeba. Błąd wdarł się jednak tak głęboko, że nie było możliwości korekty danych. Zagubiłam też wszystkie możliwe wypisy i opisy leczenia, i nie pozostawało już nic jak zgodzić się na obłęd. Kiedy podjęłam tą decyzję, ptaszysko zawyło nad moją głową z rozkoszną i dziką uciechą. Poderwało mnie w swoje szpony i uniosło wysoko nad horyzont. W tej głuszy, wilgotnej otchłani i mrozie jaki wtedy poczułam, całe moje ciało zawyło z bólu. Wiedziałam, że jeśli mnie upuści na ziemię rozkwaszę sobie twarz i pogruchotam kości. Jedno było tylko niedostępne dla niego - moja dusza ukryta w tabakierze. Tabakiera jednak gdzieś przepadła i zupełnie nie miałam pojęcia czy ją kiedykolwiek odnajdę. 







Popularne posty