DEBIUT!!!!!!
Z dumą prezentuję Państwu Debiut roku 2010!
Autor: boris.
ZAPRASZAM DO PRZECZYTANIA TEGO OPOWIADANIA!
Miasto nie tolerowało słabeuszy. Karmiło się nimi, znikali niepostrzeżenie w jego żarłocznych trzewiach.
Miasto domagało się ofiar, a te same pchały się do ołtarza.
------------------------------
Nie dajcie się zwieść pozorom! Na pierwszy rzut oka wyglądał mizernie, ale to najtwardszy wojownik, jakiego dane mi było poznać w mrocznych zaułkach Miasta.
Obciągniętą na wystających łopatkach skórę znaczyły pamiątki po niezliczonych pojedynkach. Zdecydowanie nie należał do tych stworzeń, na widok których Gruba Pani spod 13-tki, ciągnąc za rękaw przygłuchego męża, wykrzykuje: "Popatrz, Julianie, jaki śliczny kiciuś!". O nie! Gruba Pani, zabłądziwszy jakimś dziwnym trafem na jego teren, na pewno z obrzydzeniem odwróciłaby wzrok od zlepionej w kołtuny, wyleniałej sierści, postrzępionych uszu i kikuta ogona, który kiedyś, dla okrutnej zabawy, albo po prostu z nudów, obcięło kilku wyrostków. Nie straszne były mu kanały i wąskie tunele studzienek ściekowych, ciemne nawet za dnia zakamarki i zaśmiecone szyby wentylacyjne. Dawno już przestał bać się konfrontacji z ich mieszkańcami, teraz to oni czuli strach przed spotkaniem.
Możecie mi jednak wierzyć, że tym razem był kompletnie zaskoczony, a doświadczenie bogatego, sześcio i pół letniego życia nie podpowiadało mu, co ma zrobić. Skonsternowany przyglądał się znalezisku, a jego zielono-bursztynowe oczy w skupieniu obserwowały Palec. Był niezwykły. Po pierwsze - Wskazujący, co samo w sobie dawało do myślenia (ach, gdyby koty zwracały uwagę na takie niuanse). Po drugie - emanował dziwną, niebieskawą poświatą, intensywniejszą na przybrudzonym opuszku.
Wygrzebał go ze śmietnika, kiedy szukał kolacji. Nie przeszkadzało mu, że jest na końcu łańcucha pokarmowego Miasta. Choć zwykle same go odnajdowały, unikał kłopotów, a to był najprostszy sposób na zaspokojenie głodu. Tego dnia jednak, zamiast smakowitego kawałka pizzy z tuńczykiem lub nadgryzionego frankfuterka, znalazł część człowieka. A przecież ludzi omijał szerokim łukiem... ale zaraz... czy TO... jeszcze człowiek? I dlaczego TO leży tutaj? A może TO nie dla mnie? Może nie ja miałem TO znaleźć? Hej, hej, stop, chyba przeceniam analityczne możliwości kociego móżdżka...
No dobrze, skupmy się na działaniu, bo do tego był wprost stworzony. Koty, jak powszechnie wiadomo, wyposażone są w więcej niż standardowe pięć zmysłów. Któryś z nich szeptał mu teraz: "Zostaw i uciekaj!". Niestety, zwyciężyła zwykła kocia ciekawość, tak silna, że nie zauważył niebezpieczeństwa.
Mangusta, jak na przedstawiciela swojego gatunku, była wyjątkowo dużym okazem. Obydwoje wiedzieli, że to walka na śmierć i życie, dlatego odbyła się w ciszy - żadne z nich nie trwoniło sił na niepotrzebne wrzaski.
To, co nadawało się do jedzenia, zostało zjedzone. Nikomu więcej nie dane było zobaczyć Palca. Przykryty gnijącym kocim truchłem, powoli łączył się z nim w organiczną papkę.
------------------------------
Czasami z ciemności wypełzały furie. Mieszały w głowach stworzeniom żyjącym na granicy cienia. W jednej chwili papierowa równowaga ginęła w wirze żądz i nienawiści, krew spływała rynsztokami wzdłuż brukowanych ulic, a wszędzie dokoła cuchnęło śmiercią. Gwałtowny wybuch procesu naturalnej selekcji trwał aż do następnego, złudnego constans. Jakby jakaś wszechwładna siła odwracała bieguny ogromnych magnesów, a przecież to, co tak do siebie podobne, z natury rzeczy nie mogło się przyciągać. Dobrze o tym wiedzieli mieszkańcy Dzielnicy. Podczas, gdy fałszywe uśmiechy wykrzywiały ich twarze, gdy pozdrawiali się skinieniem chudych karków lub ściskali nawzajem artretyczne kończyny, kiedy odprowadzali wzrokiem sąsiada pchającego wózek z żelastwem, w ich głowach jaśniały wizje podbojów nowych terenów. Nieznane śmietniki, wypalone pustostany na sąsiedniej ulicy, zaszczane klatki schodowe, nie spenetrowane dotąd wilgotne piwnice - przedmioty pożądania, które można łatwo zamienić na rzeczywiste dobra w kolejnym cyklu. Tak, mogli jeszcze trochę poczekać; niech się cieszą, już niedługo...
... Zamówienie przyszło mailem. Nie zdziwiło go to zbytnio, często zleceniodawcy, anonimowi zazwyczaj, przesyłali w ten sposób swoje prośby. Jako fotograf uznany w świecie mody i reklamy, nie stronił od czasami dziwnych, lecz zwykle bardzo lukratywnych kaprysów bogatych, chcących ukryć swoją tożsamość pracodawców. Bez wyrzutów sumienia, nie roztrząsając dylematów moralnych, fotografował zdradzających i zdradzanych, szpiegował nielojalnych pracowników i zbierał dowody przeciwko niewygodnym szefom, dokumentował wyszukane perwersje decydentów, czasem wbrew ich woli, a nieraz na ich żądanie. W końcu zawsze pokaźna sumka, przelewem z konta Fundacji X z egzotycznego Państwa Y, zasilała jego konto. Intrygująca była nie forma, lecz treść zlecenia. Nigdy dotąd nie pracował w Dzielnicy, a osoba, która tym razem zamówiła zdjęcia, tego właśnie chciała. Co więcej, praca nie wymagała, jak przypuszczał, żadnych ekstremalnych wyczynów i była raczej bezpieczna. Ot, pokręci się trochę po slumsie, popyta i prędzej, czy później odnajdzie faceta po czym cyknie mu kilka fotek. Rzadko wiadomości z Dzielnicy docierały na drugą stronę rzeki. Sława Uzdrowiciela urosła jednak tak bardzo, że odwiedzali go podobno, oczywiście w tajemnicy i incognito, biznesmeni, politycy i gwiazdy showbiznesu...
... Sie puszcza kurwa znowu za gorzałe za żarcie za działe dziwka kurwa żeby kark jej przetrącili cwele w dupe jebane co im dupy daje kurwa. A przychodzi potem jak pies sie łasi i skamle i niemoc taka mnie bierze do niej. I kopne raz nie raz dla zasady ale potem pogłaskam i przytule to i ciepło w zimne chujowe noce jak se tak razem pokimamy. A jeszcze ta banda łazi i stojom pierdolce i sie gapiom a co ja moge kurwa no? To wyłazić mi sie nie chce ale wyłaże i ręce wyciongam i nakładam na nich i takie tam robie com to kiedyś w telewizorze widział jak taki na czarno robi i gały wywraca i coś tam se pod nosem po cichu pierdoli. No to mi potem dajom fajki albo żarcie albo spirytus jaki zapierdolony a jak se przyjedzie panisko w aucie to i kase da ale to ja nie lubie... zabije ją kurwe jebanom w dupe ja pierdole... i mówiom potem że mu bielmo z oka zlazło a tamten chorom noge miał i już nie ma a jednemu to mówiom że mu nerka wyrosła co ją nie miał. A mnie to wszysko leci po boku bo co ja moge kurwa no? Ja nic nie robie ja rence nakładam tylko. Jakby nie dawali to bym nie nakładał mie nie pojebało za to spokój mam a jak powiem dość i wracam do wyra to stojom dalej i sie gapiom. Sie kurwa zmenczyłem...
... Mówiono, że dar otrzymał nagle. Nikt nie wie, jak to się stało. Z dnia na dzień ze zwykłego, obdartego i śmierdzącego kloszarda, jakich pełno w Dzielnicy, stał się niezwykłym, obdartym i śmierdzącym Uzdrowicielem. Podobno dar objawił się w czasie kłótni z innym bezdomnym, który po tym, jak oberwał pięścią w oko, oprócz opuchlizny i siniaka poczuł, że znika mu jęczmień i ustępuje zapalenie spojówek. Ludzie opowiadali jeszcze wiele podobnych, mniej lub bardziej prawdopodobnych historii na temat cudów, jakich rzekomo dokonywał. Pomijając plotki i dyskusje, które wywoływała jego osoba, trzeba przyznać, że przyciągał do siebie coraz większe tłumy. Czy to z ciekawości, czy z chęci zakpienia, a niekiedy w akcie desperacji, bez nadziei odprawieni przez lekarzy, pojawiali się co rano przed domkiem z blachy falistej, w którym zamieszkał jakieś pół roku wcześniej. Był teraz potrzebny, nietykalny, więc nikt go tutaj nie niepokoił...
... Dwa dni później spakował aparat i kilka obiektywów, wsiadł do swego sportowego laskowabika bez dachu i pojechał w stronę mostu. Samochód zostawił na strzeżonym parkingu przed jakimś bankiem i pieszo dostał się na drugi brzeg. Był w strefie niczyjej, ciągnącym się wzdłuż rzeki pasie gęstej zabudowy, gdzie krzywe, kilkupiętrowe kamienice straszyły pustymi oczodołami okien. Postawione jakby wbrew prawom fizyki, wyglądały jak ucieleśnienie surrealistycznych wizji obłąkanego architekta. Było pusto i cicho. Powykręcana, stroma uliczka doprowadziła go po dwudziestu minutach do miejsca, w którym rozwidlała się w kilka ciasnych i ciemnych zaułków. Zapuścił się w jeden z nich. Z każdym metrem powietrze stawało się coraz cięższe, zza pokruszonych ścian słychać było przytłumione głosy. Nagle wyszedł na otwartą przestrzeń. Przed nim rozciągał się ogromny, pokryty gruzem oraz szczątkami murów plac, za którym na niewielkim wzgórzu piętrzył się slums. Ruszył na wprost, a oni odprowadzali go wzrokiem. Siedzieli wokół ognisk, na których gotowali, bał się nawet myśleć, co. Leżeli okryci szmatami w jamach wygrzebanych w ziemi. Niektórzy jeszcze osadzeni jedną nogą w rzeczywistości, inni pogrążeni we własnych schizofrenicznych iluzjach. Wyrzutki z obu światów, już nie ludzie, jeszcze nie całkiem zwierzęta...
... Mu mówie że nie wyłaże dzisiaj drugi raz znowu a on mówi czemu a ja mówie że nie bo nie. Sie mi nie chce a on że majom te puszki dobre i nie bardzo stare jeszcze i dużo. No to ide i dotykam co majom chore a oni jak zawsze sie śmiejom a co raz sie który przewali i go potrzensie i piana mu z ryja pódzie a inne go biorom i go ciongnom na bok. A stoi kurwa i sie gapi widać głodna jest sie śmieje to kiwam na niom. Puszki se zabieram i ide a jeden mie łapie za kapote to go w ryj przypierdalam to sie zwala i mówie że dość mam a one mie łapiom we pienciu kurwy i mie ciongnom to sie wyrywam kopie wale chujeee zajeeeebie... was... kurw... kose mi zapierdo... czuje... plecy... ciepło...
... Slums był jak żywy organizm, spasiony i rozrośnięty do granic absurdu. Wypuszczał guzowate narośla, sięgając zachłannie po nowe tereny. Szedł dalej zafascynowany karykaturalnym pięknem widmowego obrazu, który drgał w rozgrzanym, popołudniowym powietrzu niczym pyłowa fatamorgana. Przygotowany już wcześniej aparat wisiał na pasku pod ramieniem, czuł jednak, że po raz pierwszy znalazł się w miejscu, gdzie fotografowanie byłoby niewłaściwe. Miał poza tym jasno sprecyzowane zadanie - przesłać mailem zwrotnym na bóg wie czyje konto kilka zdjęć Uzdrowiciela. Zrobi to i nic więcej, a potem stąd spada. Odważył się zapytać o drogę miejscowego, który na pierwszy rzut oka wyglądał na bardziej komunikatywnego od innych, a ten w odpowiedzi machnął ręką w kierunku lewego przyczółka slumsu. Dochodząc do pierwszych lepianek i prowizorycznych domków zbudowanych ze wszystkiego, co choć w najmniejszym stopniu nadawało się do budowy, wiedział już, że coś jest nie w porządku. Zgiełk i lamenty brzmiały jakoś złowrogo. Do tłumu groteskowych postaci wciąż dołączali inni. Gdy udało mu się przepchać przez ciżbę, zobaczył coś, co przywołało z pamięci obrazy Hieronymusa Boscha. W kałuży krwi, ze szklanym wzrokiem utkwionym w niebo, leżał ubrany w kilka warstw wystrzępionych łachów brudny, zarośnięty starzec - nie starzec, a wokół grupka kloszardów ze zwierzęcą zajadłością walczyła o porozrzucane konserwy z psim żarciem. Jak zahipnotyzowany podniósł do oka aparat i nacisnął spust migawki...
... Groza zawisła nad Dzielnicą, wydarzenia tego popołudnia zakłóciły kruchą równowagę. Błyskając białkami oczu osadzonych głęboko w owrzodzonych twarzach wpatrywali się w siebie od dzisiaj inaczej, w sposób, który nic dobrego nie wróżył. Już wiedzieli. Wcześniej tylko przeczuwali, ale teraz stało się jasne. Nieuchronnie kończył się cykl...
------------------------------
To, co ważne, ukryte jest pod pozorami rzeczywistości. Miałki ciężar plastikowych pragnień. Iluzoryczne marzenia, pokarm głupców. Konfiguracja celu. Bierz, idź, chciej, możesz, zdychaj.
Dzień goni noc, sen zbyt krótki, by dać wytchnienie. Szybka kawa, przeciągnięty papieros, seks bez zaspokojenia, urywane telefony i nic nie wnoszące rozmowy.
Była zmęczona. Tak potwornie zmęczona, że siłą woli musiała powstrzymywać opadające powieki. Ręce i nogi omotane wilgotnym ciężarem, jak wtedy, dawno, gdzieś, kiedyś, gdy w przemoczonych butach i rękawiczkach wracała z sankami z podwórka.
Najpierw przestała chcieć, później już nie mogła. Pozostała bezgraniczna pustka, której niczym nie dało się zapełnić. Z apatii wyrwała ją myśl, która powoli, tygodniami, zaczęła zapuszczać korzonki obsesji. Ostateczną decyzję podjęła w zeszły wtorek. Kiedy wiedziała już, co robić, oddzwoniła w końcu do matki ("Dlaczego nie odbierasz? Zostawiłam ci, cholera, 14 wiadomości na sekretarce!"). W pracy wszystkich zdziwiła jej odmiana. Odwzajemniała uśmiechy, znów zaczęła plotkować z koleżankami w przerwach na lunch, dała się nawet zaprosić na kolację temu nowemu, przystojnemu asystentowi zarządu. W jej głowie rodził się Plan.
Podcięcie żył odrzuciła już na wstępie - mdlała na widok krwi i mogło się zdarzyć, że nie dokończy cięcia. Skok z okna apartamentu wydawał się jej zbyt spektakularny, zaś dekapitacja za pomocą kół pociągu jakaś taka niehigieniczna. Tak, tradycyjne tabletki będą najodpowiedniejsze (spocony asystent zarządu właśnie w niej kończył). Właściwie wszystko było gotowe - imponujący zestaw prochów już dawno zadomowił się w lustrzanej szafce nad umywalką ("Panie doktorze, proszę przepisać mi te silniejsze antydepresanty, muszę być na chodzie na tą prezentację za tydzień"). Wystarczyło tylko przeczytać w instrukcjach obsługi czego z czym absolutnie nie wolno łączyć, co ma najwięcej skutków ubocznych i co wywołuje najsilniejszą reakcję z alkoholem. Termin nasuwał się sam - za cztery dni kończyła dwadzieścia trzy lata. Była coraz bardziej podekscytowana, co tak zwana najlepsza przyjaciółka, asystent zarządu, matka oraz inne "bliskie" jej osoby interpretowały na różne, jakże dalekie od stanu faktycznego sposoby. Szkoda tylko, że nie zobaczy miny matki, zaproszonej ("No, w końcu dostąpiłam tego zaszczytu!") na urodzinową imprezkę.
Tego dnia od rana krzątała się po mieszkaniu, wycierając niewidoczne drobiny kurzu z mebli w stylu modern-minimalizm-masz-gust-kotku-chodźmy-już-do-łóżka-bo-spóźnię-się-na-rozprawę. Poprawiła makijaż i o wpół do piątej usiadła na sofie. Przed nią, na stole z hartowanego szkła, stało sześć fiolek z pigułkami i pół butelki Jacka Daniel'sa. Poczucie estetyki kazało jej zacząć od niebieskich, następnie przełknęła różowe, popijając słusznym łykiem whisky. Siedem sztuk, nie, może dziewięć. Wystarczy. Potem przyszła kolej na czerwone, dalej żółte i białe, małe i okrągłe. Na koniec zostawiła te podłużne, które zdobyła na ostatniej wizycie u psychiatry. Pociągnęła jeszcze kilka łyków alkoholu i ciężko opadła na sofę. Kręciło jej się w głowie, na razie pewnie z emocji, bo nie minęły nawet dwie minuty.
Po chwili wstała i podeszła do przeszklonej ściany apartamentu. Spojrzała w dół, w wąwóz głównej ulicy Miasta. Kilka sekund błądziła wzrokiem po chodniku. Z początku nie zauważyła małej dziewczynki, która stała przed przejściem dla pieszych, trzymając kurczowo rękę mamy. W drugiej rączce ściskała sznurek z dyndającym na końcu czerwonym balonikiem w kształcie serduszka. Nagle dziewczynka spojrzała w górę i ich wzrok spotkał się. Wygląda na to, że kiedy nie mamy już zbyt wiele czasu, mózg uaktywnia swoje uśpione zwykle zasoby. Choć może nie próbujcie się o tym przekonać, bo cena okazuje się najczęściej zbyt wysoka. Tak, czy inaczej, w ułamku sekundy, jak za naciśnięciem klawisza enter, jej mózg mało nie eksplodował w procesie Zrozumienia. Porażająca klarowność myśli, analiza i synteza w Absolut. Ważne - nie ważne, czarne - białe, miłość i jej brak - banał, bzdura, puste słowa, które nazywają nic nie znaczące stany. Nagle ogarnął ją bezgraniczny smutek. Dziewczynka uśmiechnęła się, podniosła rękę z balonikiem i próbowała nią pomachać.
Tymczasem organiczny superkomputer w jej głowie, obciążony i zamulony coraz bardziej przez leki, zaczynał już lekko szwankować. Spróbowała odwrócić się i dojść do telefonu - numer pogotowia miała na wszelki wypadek zdefiniowany pod jedno naciśnięcie zera. Ciężkie nogi odmówiły jednak posłuszeństwa. Upadając zahaczyła skronią o kant szklanego stołu. Resztką świadomości zarejestrowała przelatujące w górę, obok jej okna, czerwone gumowe serduszko.
------------------------------
Pęknięcie pojawiło się niepostrzeżenie. Zrazu małe, przypominało irytującą drobną ryskę pomiędzy zębem a źle dopasowaną plombą. Nie można jej zobaczyć, ale da się wyczuć czubkiem języka. Z dnia na dzień jednak coraz dłuższe, po miesiącu było już szerokie na palec. Ludzie zauważyli je z początku na budynku ratusza. "Jest stary, a stare ściany czasem się kruszą" - mówili jedni. "Należy wybudować nowy ratusz" - twierdzili inni. Później ktoś dostrzegł rysę na idealnie gładkiej szklanej powierzchni gmachu jednego z banków. Wysłano tam specjalistów, którzy ustalili, że szczelina przecina bank, okoliczne kamienice i ciągnie się dalej wzdłuż głównej ulicy aż do mostu. Nie potwierdzono jak na razie doniesień, że Pęknięcie widziane było także po drugiej stronie rzeki. Specjaliści nie zapuszczali się nigdy w głąb Dzielnicy, bo i po co?
Inżynierowie badali napięcia w materiałach, z których zbudowano domy i ulice Miasta. Sejsmolodzy mierzyli ruchy tektoniczne w promieniu kilkuset kilometrów, a zdesperowani geolodzy próbowali dociec, czy przypadkiem nie postanowiło się coś pod Miastem wypiętrzyć. Tymczasem Pęknięcie nic sobie nie robiło z poczynań specjalistów. Było już tak szerokie, że postanowiono sprawdzić, co jest wewnątrz. Niestety, sonda, którą naukowcy opuszczali w głąb szczeliny, nie miała wystarczająco długiej liny.
Ludzie zaczęli szeptać, że Pęknięcie może sięgać aż do samego Środka. Świadomość tego faktu przyprawiała o lekki zawrót głowy, więc mieszkańcy Miasta, aby poradzić sobie z tym, co ich przerastało, zaczęli profilaktycznie popadać w panikę. Podupadłe przez lata świątynie na wszelki wypadek znów zapełniły się wyznawcami wszystkich możliwych wcieleń Pana, a uliczni prorocy wieszczyli Apokalipsę.
Wtedy Pęknięcie przestało rosnąć, a stało się to tak nagle, że dopiero po długim czasie zauważono zmianę. Początkowa radosna euforia przeszła w stan lekko znudzonego podniecenia. Temat, który nie schodził z ust ludzi, pierwszych stron gazet oraz czołówek telewizyjnych wiadomości, stawał się coraz mniej atrakcyjny, aż w końcu krótkie wzmianki o Pęknięciu pojawiały się tylko wtedy, gdy dziennikarze nie mieli już o czym pisać.
Na jakimś zwykłym, nudnym posiedzeniu radni miejscy uchwalili, że trzeba coś zrobić z brzydką skazą na ciele Miasta. Na kolejnym któryś z decydentów nieśmiało zaproponował, aby postawić wzdłuż Pęknięcia barierki i zmienić je w pomnik, tak ku przestrodze. "Ku przestrodze? Przed czym?" - dopytywali się pozostali, ale pomysłodawca nie potrafił im odpowiedzieć. Miał tylko niejasne przeczucie, a przeczucia nie dało się racjonalnie wytłumaczyć twardo stąpającym po ziemi członkom Rady. Szybko więc zagłuszył w sobie iskierkę zrozumienia i zaczął myśleć jak inni. Podjęto jednogłośną decyzję o zaklejeniu Pęknięcia.
Burmistrz osobiście zaapelował do właścicieli kilku cementowni na przedmieściach, aby zwiększyli produkcję. Miesiącami ulicami kursowały wypełnione po brzegi ogromne betoniarki, które rzygały zawartością pękatych brzuszysk wprost w czeluść szczeliny. Miliony ton betonu wypełniło postrzępioną ranę, a kiedy odjechały buldożery i walce wygładziły ostatnie nierówności, Miasto odetchnęło z ulgą. A potem wypiło za swoje zdrowie i głośno beknęło. I wszystko było już normalnie.
------------------------------
I było tak, że Pan w łaskawości swojej rzekł "Niech się stanie!". I stało się Miasto.
Radował się Pan ze swego dzieła, a Miasto cieszyło się względami Pana i oddawało mu cześć.
Lecz wkrótce oczy jego mieszkańców skierowały się w dół, do spraw przyziemnych, a myśli ich nie były miłe Panu.
Pan wysłał więc Anioła.
I Żółwica spotkała Anioła, a wtedy łuny rozświetliły wieczorne niebo. Ale nie zauważyli blasku, bo nad Miastem wisiał gęsty smog.
Pan postanowił tedy dać im inne znaki i dał je.
Bo Pan był mądry mądrością absolutną, lecz przecenił zdolności pojmowania istnień, które stworzył.
A kiedy nie pojęły, co mówią znaki, odwrócił się od nich i zajął własnymi sprawami.
A Miasto żyło dalej, jak gdyby nigdy nic.
Autor: boris.
ZAPRASZAM DO PRZECZYTANIA TEGO OPOWIADANIA!
Miasto nie tolerowało słabeuszy. Karmiło się nimi, znikali niepostrzeżenie w jego żarłocznych trzewiach.
Miasto domagało się ofiar, a te same pchały się do ołtarza.
------------------------------
Nie dajcie się zwieść pozorom! Na pierwszy rzut oka wyglądał mizernie, ale to najtwardszy wojownik, jakiego dane mi było poznać w mrocznych zaułkach Miasta.
Obciągniętą na wystających łopatkach skórę znaczyły pamiątki po niezliczonych pojedynkach. Zdecydowanie nie należał do tych stworzeń, na widok których Gruba Pani spod 13-tki, ciągnąc za rękaw przygłuchego męża, wykrzykuje: "Popatrz, Julianie, jaki śliczny kiciuś!". O nie! Gruba Pani, zabłądziwszy jakimś dziwnym trafem na jego teren, na pewno z obrzydzeniem odwróciłaby wzrok od zlepionej w kołtuny, wyleniałej sierści, postrzępionych uszu i kikuta ogona, który kiedyś, dla okrutnej zabawy, albo po prostu z nudów, obcięło kilku wyrostków. Nie straszne były mu kanały i wąskie tunele studzienek ściekowych, ciemne nawet za dnia zakamarki i zaśmiecone szyby wentylacyjne. Dawno już przestał bać się konfrontacji z ich mieszkańcami, teraz to oni czuli strach przed spotkaniem.
Możecie mi jednak wierzyć, że tym razem był kompletnie zaskoczony, a doświadczenie bogatego, sześcio i pół letniego życia nie podpowiadało mu, co ma zrobić. Skonsternowany przyglądał się znalezisku, a jego zielono-bursztynowe oczy w skupieniu obserwowały Palec. Był niezwykły. Po pierwsze - Wskazujący, co samo w sobie dawało do myślenia (ach, gdyby koty zwracały uwagę na takie niuanse). Po drugie - emanował dziwną, niebieskawą poświatą, intensywniejszą na przybrudzonym opuszku.
Wygrzebał go ze śmietnika, kiedy szukał kolacji. Nie przeszkadzało mu, że jest na końcu łańcucha pokarmowego Miasta. Choć zwykle same go odnajdowały, unikał kłopotów, a to był najprostszy sposób na zaspokojenie głodu. Tego dnia jednak, zamiast smakowitego kawałka pizzy z tuńczykiem lub nadgryzionego frankfuterka, znalazł część człowieka. A przecież ludzi omijał szerokim łukiem... ale zaraz... czy TO... jeszcze człowiek? I dlaczego TO leży tutaj? A może TO nie dla mnie? Może nie ja miałem TO znaleźć? Hej, hej, stop, chyba przeceniam analityczne możliwości kociego móżdżka...
No dobrze, skupmy się na działaniu, bo do tego był wprost stworzony. Koty, jak powszechnie wiadomo, wyposażone są w więcej niż standardowe pięć zmysłów. Któryś z nich szeptał mu teraz: "Zostaw i uciekaj!". Niestety, zwyciężyła zwykła kocia ciekawość, tak silna, że nie zauważył niebezpieczeństwa.
Mangusta, jak na przedstawiciela swojego gatunku, była wyjątkowo dużym okazem. Obydwoje wiedzieli, że to walka na śmierć i życie, dlatego odbyła się w ciszy - żadne z nich nie trwoniło sił na niepotrzebne wrzaski.
To, co nadawało się do jedzenia, zostało zjedzone. Nikomu więcej nie dane było zobaczyć Palca. Przykryty gnijącym kocim truchłem, powoli łączył się z nim w organiczną papkę.
------------------------------
Czasami z ciemności wypełzały furie. Mieszały w głowach stworzeniom żyjącym na granicy cienia. W jednej chwili papierowa równowaga ginęła w wirze żądz i nienawiści, krew spływała rynsztokami wzdłuż brukowanych ulic, a wszędzie dokoła cuchnęło śmiercią. Gwałtowny wybuch procesu naturalnej selekcji trwał aż do następnego, złudnego constans. Jakby jakaś wszechwładna siła odwracała bieguny ogromnych magnesów, a przecież to, co tak do siebie podobne, z natury rzeczy nie mogło się przyciągać. Dobrze o tym wiedzieli mieszkańcy Dzielnicy. Podczas, gdy fałszywe uśmiechy wykrzywiały ich twarze, gdy pozdrawiali się skinieniem chudych karków lub ściskali nawzajem artretyczne kończyny, kiedy odprowadzali wzrokiem sąsiada pchającego wózek z żelastwem, w ich głowach jaśniały wizje podbojów nowych terenów. Nieznane śmietniki, wypalone pustostany na sąsiedniej ulicy, zaszczane klatki schodowe, nie spenetrowane dotąd wilgotne piwnice - przedmioty pożądania, które można łatwo zamienić na rzeczywiste dobra w kolejnym cyklu. Tak, mogli jeszcze trochę poczekać; niech się cieszą, już niedługo...
... Zamówienie przyszło mailem. Nie zdziwiło go to zbytnio, często zleceniodawcy, anonimowi zazwyczaj, przesyłali w ten sposób swoje prośby. Jako fotograf uznany w świecie mody i reklamy, nie stronił od czasami dziwnych, lecz zwykle bardzo lukratywnych kaprysów bogatych, chcących ukryć swoją tożsamość pracodawców. Bez wyrzutów sumienia, nie roztrząsając dylematów moralnych, fotografował zdradzających i zdradzanych, szpiegował nielojalnych pracowników i zbierał dowody przeciwko niewygodnym szefom, dokumentował wyszukane perwersje decydentów, czasem wbrew ich woli, a nieraz na ich żądanie. W końcu zawsze pokaźna sumka, przelewem z konta Fundacji X z egzotycznego Państwa Y, zasilała jego konto. Intrygująca była nie forma, lecz treść zlecenia. Nigdy dotąd nie pracował w Dzielnicy, a osoba, która tym razem zamówiła zdjęcia, tego właśnie chciała. Co więcej, praca nie wymagała, jak przypuszczał, żadnych ekstremalnych wyczynów i była raczej bezpieczna. Ot, pokręci się trochę po slumsie, popyta i prędzej, czy później odnajdzie faceta po czym cyknie mu kilka fotek. Rzadko wiadomości z Dzielnicy docierały na drugą stronę rzeki. Sława Uzdrowiciela urosła jednak tak bardzo, że odwiedzali go podobno, oczywiście w tajemnicy i incognito, biznesmeni, politycy i gwiazdy showbiznesu...
... Sie puszcza kurwa znowu za gorzałe za żarcie za działe dziwka kurwa żeby kark jej przetrącili cwele w dupe jebane co im dupy daje kurwa. A przychodzi potem jak pies sie łasi i skamle i niemoc taka mnie bierze do niej. I kopne raz nie raz dla zasady ale potem pogłaskam i przytule to i ciepło w zimne chujowe noce jak se tak razem pokimamy. A jeszcze ta banda łazi i stojom pierdolce i sie gapiom a co ja moge kurwa no? To wyłazić mi sie nie chce ale wyłaże i ręce wyciongam i nakładam na nich i takie tam robie com to kiedyś w telewizorze widział jak taki na czarno robi i gały wywraca i coś tam se pod nosem po cichu pierdoli. No to mi potem dajom fajki albo żarcie albo spirytus jaki zapierdolony a jak se przyjedzie panisko w aucie to i kase da ale to ja nie lubie... zabije ją kurwe jebanom w dupe ja pierdole... i mówiom potem że mu bielmo z oka zlazło a tamten chorom noge miał i już nie ma a jednemu to mówiom że mu nerka wyrosła co ją nie miał. A mnie to wszysko leci po boku bo co ja moge kurwa no? Ja nic nie robie ja rence nakładam tylko. Jakby nie dawali to bym nie nakładał mie nie pojebało za to spokój mam a jak powiem dość i wracam do wyra to stojom dalej i sie gapiom. Sie kurwa zmenczyłem...
... Mówiono, że dar otrzymał nagle. Nikt nie wie, jak to się stało. Z dnia na dzień ze zwykłego, obdartego i śmierdzącego kloszarda, jakich pełno w Dzielnicy, stał się niezwykłym, obdartym i śmierdzącym Uzdrowicielem. Podobno dar objawił się w czasie kłótni z innym bezdomnym, który po tym, jak oberwał pięścią w oko, oprócz opuchlizny i siniaka poczuł, że znika mu jęczmień i ustępuje zapalenie spojówek. Ludzie opowiadali jeszcze wiele podobnych, mniej lub bardziej prawdopodobnych historii na temat cudów, jakich rzekomo dokonywał. Pomijając plotki i dyskusje, które wywoływała jego osoba, trzeba przyznać, że przyciągał do siebie coraz większe tłumy. Czy to z ciekawości, czy z chęci zakpienia, a niekiedy w akcie desperacji, bez nadziei odprawieni przez lekarzy, pojawiali się co rano przed domkiem z blachy falistej, w którym zamieszkał jakieś pół roku wcześniej. Był teraz potrzebny, nietykalny, więc nikt go tutaj nie niepokoił...
... Dwa dni później spakował aparat i kilka obiektywów, wsiadł do swego sportowego laskowabika bez dachu i pojechał w stronę mostu. Samochód zostawił na strzeżonym parkingu przed jakimś bankiem i pieszo dostał się na drugi brzeg. Był w strefie niczyjej, ciągnącym się wzdłuż rzeki pasie gęstej zabudowy, gdzie krzywe, kilkupiętrowe kamienice straszyły pustymi oczodołami okien. Postawione jakby wbrew prawom fizyki, wyglądały jak ucieleśnienie surrealistycznych wizji obłąkanego architekta. Było pusto i cicho. Powykręcana, stroma uliczka doprowadziła go po dwudziestu minutach do miejsca, w którym rozwidlała się w kilka ciasnych i ciemnych zaułków. Zapuścił się w jeden z nich. Z każdym metrem powietrze stawało się coraz cięższe, zza pokruszonych ścian słychać było przytłumione głosy. Nagle wyszedł na otwartą przestrzeń. Przed nim rozciągał się ogromny, pokryty gruzem oraz szczątkami murów plac, za którym na niewielkim wzgórzu piętrzył się slums. Ruszył na wprost, a oni odprowadzali go wzrokiem. Siedzieli wokół ognisk, na których gotowali, bał się nawet myśleć, co. Leżeli okryci szmatami w jamach wygrzebanych w ziemi. Niektórzy jeszcze osadzeni jedną nogą w rzeczywistości, inni pogrążeni we własnych schizofrenicznych iluzjach. Wyrzutki z obu światów, już nie ludzie, jeszcze nie całkiem zwierzęta...
... Mu mówie że nie wyłaże dzisiaj drugi raz znowu a on mówi czemu a ja mówie że nie bo nie. Sie mi nie chce a on że majom te puszki dobre i nie bardzo stare jeszcze i dużo. No to ide i dotykam co majom chore a oni jak zawsze sie śmiejom a co raz sie który przewali i go potrzensie i piana mu z ryja pódzie a inne go biorom i go ciongnom na bok. A stoi kurwa i sie gapi widać głodna jest sie śmieje to kiwam na niom. Puszki se zabieram i ide a jeden mie łapie za kapote to go w ryj przypierdalam to sie zwala i mówie że dość mam a one mie łapiom we pienciu kurwy i mie ciongnom to sie wyrywam kopie wale chujeee zajeeeebie... was... kurw... kose mi zapierdo... czuje... plecy... ciepło...
... Slums był jak żywy organizm, spasiony i rozrośnięty do granic absurdu. Wypuszczał guzowate narośla, sięgając zachłannie po nowe tereny. Szedł dalej zafascynowany karykaturalnym pięknem widmowego obrazu, który drgał w rozgrzanym, popołudniowym powietrzu niczym pyłowa fatamorgana. Przygotowany już wcześniej aparat wisiał na pasku pod ramieniem, czuł jednak, że po raz pierwszy znalazł się w miejscu, gdzie fotografowanie byłoby niewłaściwe. Miał poza tym jasno sprecyzowane zadanie - przesłać mailem zwrotnym na bóg wie czyje konto kilka zdjęć Uzdrowiciela. Zrobi to i nic więcej, a potem stąd spada. Odważył się zapytać o drogę miejscowego, który na pierwszy rzut oka wyglądał na bardziej komunikatywnego od innych, a ten w odpowiedzi machnął ręką w kierunku lewego przyczółka slumsu. Dochodząc do pierwszych lepianek i prowizorycznych domków zbudowanych ze wszystkiego, co choć w najmniejszym stopniu nadawało się do budowy, wiedział już, że coś jest nie w porządku. Zgiełk i lamenty brzmiały jakoś złowrogo. Do tłumu groteskowych postaci wciąż dołączali inni. Gdy udało mu się przepchać przez ciżbę, zobaczył coś, co przywołało z pamięci obrazy Hieronymusa Boscha. W kałuży krwi, ze szklanym wzrokiem utkwionym w niebo, leżał ubrany w kilka warstw wystrzępionych łachów brudny, zarośnięty starzec - nie starzec, a wokół grupka kloszardów ze zwierzęcą zajadłością walczyła o porozrzucane konserwy z psim żarciem. Jak zahipnotyzowany podniósł do oka aparat i nacisnął spust migawki...
... Groza zawisła nad Dzielnicą, wydarzenia tego popołudnia zakłóciły kruchą równowagę. Błyskając białkami oczu osadzonych głęboko w owrzodzonych twarzach wpatrywali się w siebie od dzisiaj inaczej, w sposób, który nic dobrego nie wróżył. Już wiedzieli. Wcześniej tylko przeczuwali, ale teraz stało się jasne. Nieuchronnie kończył się cykl...
------------------------------
To, co ważne, ukryte jest pod pozorami rzeczywistości. Miałki ciężar plastikowych pragnień. Iluzoryczne marzenia, pokarm głupców. Konfiguracja celu. Bierz, idź, chciej, możesz, zdychaj.
Dzień goni noc, sen zbyt krótki, by dać wytchnienie. Szybka kawa, przeciągnięty papieros, seks bez zaspokojenia, urywane telefony i nic nie wnoszące rozmowy.
Była zmęczona. Tak potwornie zmęczona, że siłą woli musiała powstrzymywać opadające powieki. Ręce i nogi omotane wilgotnym ciężarem, jak wtedy, dawno, gdzieś, kiedyś, gdy w przemoczonych butach i rękawiczkach wracała z sankami z podwórka.
Najpierw przestała chcieć, później już nie mogła. Pozostała bezgraniczna pustka, której niczym nie dało się zapełnić. Z apatii wyrwała ją myśl, która powoli, tygodniami, zaczęła zapuszczać korzonki obsesji. Ostateczną decyzję podjęła w zeszły wtorek. Kiedy wiedziała już, co robić, oddzwoniła w końcu do matki ("Dlaczego nie odbierasz? Zostawiłam ci, cholera, 14 wiadomości na sekretarce!"). W pracy wszystkich zdziwiła jej odmiana. Odwzajemniała uśmiechy, znów zaczęła plotkować z koleżankami w przerwach na lunch, dała się nawet zaprosić na kolację temu nowemu, przystojnemu asystentowi zarządu. W jej głowie rodził się Plan.
Podcięcie żył odrzuciła już na wstępie - mdlała na widok krwi i mogło się zdarzyć, że nie dokończy cięcia. Skok z okna apartamentu wydawał się jej zbyt spektakularny, zaś dekapitacja za pomocą kół pociągu jakaś taka niehigieniczna. Tak, tradycyjne tabletki będą najodpowiedniejsze (spocony asystent zarządu właśnie w niej kończył). Właściwie wszystko było gotowe - imponujący zestaw prochów już dawno zadomowił się w lustrzanej szafce nad umywalką ("Panie doktorze, proszę przepisać mi te silniejsze antydepresanty, muszę być na chodzie na tą prezentację za tydzień"). Wystarczyło tylko przeczytać w instrukcjach obsługi czego z czym absolutnie nie wolno łączyć, co ma najwięcej skutków ubocznych i co wywołuje najsilniejszą reakcję z alkoholem. Termin nasuwał się sam - za cztery dni kończyła dwadzieścia trzy lata. Była coraz bardziej podekscytowana, co tak zwana najlepsza przyjaciółka, asystent zarządu, matka oraz inne "bliskie" jej osoby interpretowały na różne, jakże dalekie od stanu faktycznego sposoby. Szkoda tylko, że nie zobaczy miny matki, zaproszonej ("No, w końcu dostąpiłam tego zaszczytu!") na urodzinową imprezkę.
Tego dnia od rana krzątała się po mieszkaniu, wycierając niewidoczne drobiny kurzu z mebli w stylu modern-minimalizm-masz-gust-kotku-chodźmy-już-do-łóżka-bo-spóźnię-się-na-rozprawę. Poprawiła makijaż i o wpół do piątej usiadła na sofie. Przed nią, na stole z hartowanego szkła, stało sześć fiolek z pigułkami i pół butelki Jacka Daniel'sa. Poczucie estetyki kazało jej zacząć od niebieskich, następnie przełknęła różowe, popijając słusznym łykiem whisky. Siedem sztuk, nie, może dziewięć. Wystarczy. Potem przyszła kolej na czerwone, dalej żółte i białe, małe i okrągłe. Na koniec zostawiła te podłużne, które zdobyła na ostatniej wizycie u psychiatry. Pociągnęła jeszcze kilka łyków alkoholu i ciężko opadła na sofę. Kręciło jej się w głowie, na razie pewnie z emocji, bo nie minęły nawet dwie minuty.
Po chwili wstała i podeszła do przeszklonej ściany apartamentu. Spojrzała w dół, w wąwóz głównej ulicy Miasta. Kilka sekund błądziła wzrokiem po chodniku. Z początku nie zauważyła małej dziewczynki, która stała przed przejściem dla pieszych, trzymając kurczowo rękę mamy. W drugiej rączce ściskała sznurek z dyndającym na końcu czerwonym balonikiem w kształcie serduszka. Nagle dziewczynka spojrzała w górę i ich wzrok spotkał się. Wygląda na to, że kiedy nie mamy już zbyt wiele czasu, mózg uaktywnia swoje uśpione zwykle zasoby. Choć może nie próbujcie się o tym przekonać, bo cena okazuje się najczęściej zbyt wysoka. Tak, czy inaczej, w ułamku sekundy, jak za naciśnięciem klawisza enter, jej mózg mało nie eksplodował w procesie Zrozumienia. Porażająca klarowność myśli, analiza i synteza w Absolut. Ważne - nie ważne, czarne - białe, miłość i jej brak - banał, bzdura, puste słowa, które nazywają nic nie znaczące stany. Nagle ogarnął ją bezgraniczny smutek. Dziewczynka uśmiechnęła się, podniosła rękę z balonikiem i próbowała nią pomachać.
Tymczasem organiczny superkomputer w jej głowie, obciążony i zamulony coraz bardziej przez leki, zaczynał już lekko szwankować. Spróbowała odwrócić się i dojść do telefonu - numer pogotowia miała na wszelki wypadek zdefiniowany pod jedno naciśnięcie zera. Ciężkie nogi odmówiły jednak posłuszeństwa. Upadając zahaczyła skronią o kant szklanego stołu. Resztką świadomości zarejestrowała przelatujące w górę, obok jej okna, czerwone gumowe serduszko.
------------------------------
Pęknięcie pojawiło się niepostrzeżenie. Zrazu małe, przypominało irytującą drobną ryskę pomiędzy zębem a źle dopasowaną plombą. Nie można jej zobaczyć, ale da się wyczuć czubkiem języka. Z dnia na dzień jednak coraz dłuższe, po miesiącu było już szerokie na palec. Ludzie zauważyli je z początku na budynku ratusza. "Jest stary, a stare ściany czasem się kruszą" - mówili jedni. "Należy wybudować nowy ratusz" - twierdzili inni. Później ktoś dostrzegł rysę na idealnie gładkiej szklanej powierzchni gmachu jednego z banków. Wysłano tam specjalistów, którzy ustalili, że szczelina przecina bank, okoliczne kamienice i ciągnie się dalej wzdłuż głównej ulicy aż do mostu. Nie potwierdzono jak na razie doniesień, że Pęknięcie widziane było także po drugiej stronie rzeki. Specjaliści nie zapuszczali się nigdy w głąb Dzielnicy, bo i po co?
Inżynierowie badali napięcia w materiałach, z których zbudowano domy i ulice Miasta. Sejsmolodzy mierzyli ruchy tektoniczne w promieniu kilkuset kilometrów, a zdesperowani geolodzy próbowali dociec, czy przypadkiem nie postanowiło się coś pod Miastem wypiętrzyć. Tymczasem Pęknięcie nic sobie nie robiło z poczynań specjalistów. Było już tak szerokie, że postanowiono sprawdzić, co jest wewnątrz. Niestety, sonda, którą naukowcy opuszczali w głąb szczeliny, nie miała wystarczająco długiej liny.
Ludzie zaczęli szeptać, że Pęknięcie może sięgać aż do samego Środka. Świadomość tego faktu przyprawiała o lekki zawrót głowy, więc mieszkańcy Miasta, aby poradzić sobie z tym, co ich przerastało, zaczęli profilaktycznie popadać w panikę. Podupadłe przez lata świątynie na wszelki wypadek znów zapełniły się wyznawcami wszystkich możliwych wcieleń Pana, a uliczni prorocy wieszczyli Apokalipsę.
Wtedy Pęknięcie przestało rosnąć, a stało się to tak nagle, że dopiero po długim czasie zauważono zmianę. Początkowa radosna euforia przeszła w stan lekko znudzonego podniecenia. Temat, który nie schodził z ust ludzi, pierwszych stron gazet oraz czołówek telewizyjnych wiadomości, stawał się coraz mniej atrakcyjny, aż w końcu krótkie wzmianki o Pęknięciu pojawiały się tylko wtedy, gdy dziennikarze nie mieli już o czym pisać.
Na jakimś zwykłym, nudnym posiedzeniu radni miejscy uchwalili, że trzeba coś zrobić z brzydką skazą na ciele Miasta. Na kolejnym któryś z decydentów nieśmiało zaproponował, aby postawić wzdłuż Pęknięcia barierki i zmienić je w pomnik, tak ku przestrodze. "Ku przestrodze? Przed czym?" - dopytywali się pozostali, ale pomysłodawca nie potrafił im odpowiedzieć. Miał tylko niejasne przeczucie, a przeczucia nie dało się racjonalnie wytłumaczyć twardo stąpającym po ziemi członkom Rady. Szybko więc zagłuszył w sobie iskierkę zrozumienia i zaczął myśleć jak inni. Podjęto jednogłośną decyzję o zaklejeniu Pęknięcia.
Burmistrz osobiście zaapelował do właścicieli kilku cementowni na przedmieściach, aby zwiększyli produkcję. Miesiącami ulicami kursowały wypełnione po brzegi ogromne betoniarki, które rzygały zawartością pękatych brzuszysk wprost w czeluść szczeliny. Miliony ton betonu wypełniło postrzępioną ranę, a kiedy odjechały buldożery i walce wygładziły ostatnie nierówności, Miasto odetchnęło z ulgą. A potem wypiło za swoje zdrowie i głośno beknęło. I wszystko było już normalnie.
------------------------------
I było tak, że Pan w łaskawości swojej rzekł "Niech się stanie!". I stało się Miasto.
Radował się Pan ze swego dzieła, a Miasto cieszyło się względami Pana i oddawało mu cześć.
Lecz wkrótce oczy jego mieszkańców skierowały się w dół, do spraw przyziemnych, a myśli ich nie były miłe Panu.
Pan wysłał więc Anioła.
I Żółwica spotkała Anioła, a wtedy łuny rozświetliły wieczorne niebo. Ale nie zauważyli blasku, bo nad Miastem wisiał gęsty smog.
Pan postanowił tedy dać im inne znaki i dał je.
Bo Pan był mądry mądrością absolutną, lecz przecenił zdolności pojmowania istnień, które stworzył.
A kiedy nie pojęły, co mówią znaki, odwrócił się od nich i zajął własnymi sprawami.
A Miasto żyło dalej, jak gdyby nigdy nic.