Zakochana w cierpieniu księżniczka.
Senny motyl i księżniczka.
To opowiadanie z krainy Nusomi, którą wyśniła dla nieznajomego pewna, mała królewna.
To opowiadanie z krainy Nusomi, którą wyśniła dla nieznajomego pewna, mała królewna.
Księżniczka w swoich dłoniach ukryła wszystkie motyle z ogrodu. Rozkochana we łzach, które opadały niespiesznie po policzkach, głucho krzyczała przez sen. Nieraz zdyszana błąkała się z zarumienionymi policzkami po łące. a ptaki śpiewały dla niej melodie ukojenia. Jej dusza jednak, niespokojna jak trzepotanie skrzydeł kolibra, pragnęła ucieczki od ciała księżniczki. Stopy lekko stawiane tuż nad ziemią, nosiły ją nad bagiennymi polami. Nie mogła lub może lepiej nie chciała wrócić do domu. Jednakże czas spaceru wiosennego się skończył i należało postarać się o powrót. Tylko, że nie wszystkie kwiaty zrzuciły swoje płatki, a poranna rosa wciąż nie mogła strumieniami wlać się do imbryka. Czekała z niecierpliwością na wszystkie przejawy końca pory osłabienia. Zbierała motyle, zachłannie pakując je pod sukienkę z muślinu. Tego lata wytwornie będę się bawiła - pomyślała księżniczka - niech tylko złapię wiatr błąkający się po polach i lasach.
Zasapana tym mozolnym zajęciem, usiadła na kamieniu nieopodal królewskiego stawu i zasnęła.
Śniło jej się, że ...
Tom zawsze brał swoje kobiety od tyłu, najczęściej na tylnym siedzeniu swojego forda mondeo. Nigdy nie schodził poniżej rocznika 80-siąt. Desperacko rozbuchane kobiety, pod naporem jego wielkiego ciała oddawały mu się jak przysłowiowe muchy czy inne takie tam. Tym razem jednak, musiał zastosować technikę zmyłki. Jego nowa ofiara była oporna na klasyczne zabiegi samcze, łącznie z obcałowywaniem ręki zamiast krótkiego "witam". A on miał na nią naprawdę dużego smaka. Tylko, że on nie lubiał się o nią starać, bo niby po co? Kobiety zwykle kładły się posłusznie u jego stóp, same zabiegały o tą jego dziką, testosteronową namiętność.
Śniło jej się, że ...
Tom zawsze brał swoje kobiety od tyłu, najczęściej na tylnym siedzeniu swojego forda mondeo. Nigdy nie schodził poniżej rocznika 80-siąt. Desperacko rozbuchane kobiety, pod naporem jego wielkiego ciała oddawały mu się jak przysłowiowe muchy czy inne takie tam. Tym razem jednak, musiał zastosować technikę zmyłki. Jego nowa ofiara była oporna na klasyczne zabiegi samcze, łącznie z obcałowywaniem ręki zamiast krótkiego "witam". A on miał na nią naprawdę dużego smaka. Tylko, że on nie lubiał się o nią starać, bo niby po co? Kobiety zwykle kładły się posłusznie u jego stóp, same zabiegały o tą jego dziką, testosteronową namiętność.
Nietypowa to była rozmowa, bez afektacji, po prostu szczere wyznanie. Jedno krótkie "nie" i odwróciła się na pięcie, szybkim krokiem uciekając od tego prześladowcy. Wylądować z nim w łóżku, bryyy. Przeczuwała w tej jego samczej postawie coś więcej i nie myliła się. On miał "pewne" skłonności. Coś ukrytego głęboko pod skórą i to ją przerażało.
Śliczna koktajlowa sukienka w róże i dzwięki rytualnych dzwoneczków powitało ją na brzegu plaży. Bosymi stopami dotykała piasku, jak lekka nimfa, w dłoni trzymając zapalonego papierosa. Zakochana, ahh, zakochana jestem! - nuciła sobie śpiewnie. I wtedy właśnie obudziła się w niej ta tkliwość małego, porzuconego stworzenia. Tylko przez kogo i dla kogo? Zaczęła kochać, najpierw delikatnie i niewinne, potem coraz intensywniej, aż w końcu przekształciła się w prawdziwego, brutalnego motyla, który pożera swój obiekt miłości po wspólnie spędzonych chwilach. Ekstatycznie wybuchała przy każdym miłosnym zespoleniu, bez skrępowania i wstydu wydając z siebie na świat dźwięki rokoszy. Rozpostarte skrzydła namiętności pragnęły ogarnąć wszystkie istoty wokoło niej. Sama stała się swoją rozkoszą, sama stała się swoim cierpieniem.
Tom tymczasem napawał się coraz to lepiej prowadzoną grą miłosną swoich kochanek. W każdej odnajdywał coś z siebie, bo tak naprawdę szukał swojego obrazu w tych zblazowanych panienkach. Miał się tylko na baczności, kiedy spotykał się z księżniczką znad jeziora.
I coraz bardziej dostrzegał, że ona staje się dla niego obsesyjnym pragnieniem. Ramiona, którymi go obejmowała, zaczęły wbijać się w jego mięśnie jak obręcze z żelaznej kolczugi. Palce paliły go za każdym przesunięciem po jego skórze. Czasami w tych uściskach czuł palący ogień nienawiści, tak silnej, że mogłaby zniszczyć jedno spore miasto swoim oddechem. Dusił się, a jednocześnie pragnął silniej. Któregoś dnia, patrząc w lustro, zobaczył siebie bez zewnętrznej powłoki. To, co było widoczne, nie przeraziło go, wręcz dodało mu siły i odwagi. Był lśniąco-lepki, bezwonny, bezpłciowy, jego ciało wyglądało wyzywająco pięknie. W pierwszej chwili pomyślał, że stał się aniołem, lecz nie, ciągle czuł palące wspomnienie skóry niedawno zrzuconej. Wszystkie dotychczasowe myśli i pragnienia odeszły w niepamięć. Został sam ze sobą w tej pięknej, jednej chwili...
I wtedy właśnie otworzyła oczy przestając śnić.
Dzień lekko kołysał się do snu, na zewnątrz chmury goniły się jak oszalałe, zbierało się na burzę, porywistą. Krople deszczu omijały ich głowy, zastygały w powietrzu. I czuli, że są. Czuli, że żyją, naprawdę.
Śliczna koktajlowa sukienka w róże i dzwięki rytualnych dzwoneczków powitało ją na brzegu plaży. Bosymi stopami dotykała piasku, jak lekka nimfa, w dłoni trzymając zapalonego papierosa. Zakochana, ahh, zakochana jestem! - nuciła sobie śpiewnie. I wtedy właśnie obudziła się w niej ta tkliwość małego, porzuconego stworzenia. Tylko przez kogo i dla kogo? Zaczęła kochać, najpierw delikatnie i niewinne, potem coraz intensywniej, aż w końcu przekształciła się w prawdziwego, brutalnego motyla, który pożera swój obiekt miłości po wspólnie spędzonych chwilach. Ekstatycznie wybuchała przy każdym miłosnym zespoleniu, bez skrępowania i wstydu wydając z siebie na świat dźwięki rokoszy. Rozpostarte skrzydła namiętności pragnęły ogarnąć wszystkie istoty wokoło niej. Sama stała się swoją rozkoszą, sama stała się swoim cierpieniem.
Tom tymczasem napawał się coraz to lepiej prowadzoną grą miłosną swoich kochanek. W każdej odnajdywał coś z siebie, bo tak naprawdę szukał swojego obrazu w tych zblazowanych panienkach. Miał się tylko na baczności, kiedy spotykał się z księżniczką znad jeziora.
I coraz bardziej dostrzegał, że ona staje się dla niego obsesyjnym pragnieniem. Ramiona, którymi go obejmowała, zaczęły wbijać się w jego mięśnie jak obręcze z żelaznej kolczugi. Palce paliły go za każdym przesunięciem po jego skórze. Czasami w tych uściskach czuł palący ogień nienawiści, tak silnej, że mogłaby zniszczyć jedno spore miasto swoim oddechem. Dusił się, a jednocześnie pragnął silniej. Któregoś dnia, patrząc w lustro, zobaczył siebie bez zewnętrznej powłoki. To, co było widoczne, nie przeraziło go, wręcz dodało mu siły i odwagi. Był lśniąco-lepki, bezwonny, bezpłciowy, jego ciało wyglądało wyzywająco pięknie. W pierwszej chwili pomyślał, że stał się aniołem, lecz nie, ciągle czuł palące wspomnienie skóry niedawno zrzuconej. Wszystkie dotychczasowe myśli i pragnienia odeszły w niepamięć. Został sam ze sobą w tej pięknej, jednej chwili...
I wtedy właśnie otworzyła oczy przestając śnić.
Dzień lekko kołysał się do snu, na zewnątrz chmury goniły się jak oszalałe, zbierało się na burzę, porywistą. Krople deszczu omijały ich głowy, zastygały w powietrzu. I czuli, że są. Czuli, że żyją, naprawdę.