Opowieść Wigilijna.
Pewnego zimowego poranka, w samą noc przed wieczorem kolacji wigilijnej Mr. Nobody jechał z ogromną prędkością na spotkanie rodzinne. W głośnikach samochodu dudniła jego ulubiona muzyka zespołu Death Metalowego. Kolejne głupie święta, myślał, znowu to samo. Kolacja i full żarcia, kiczowata choinka i moja urocza rodzinka. Fuj, chciało mu się wymiotować, więc żeby nie zabrudzić tapicerki otworzył okno i splunął. Sięgnął do bocznego schowka po papierosy i właśnie wtedy uderzył w coś na drodze. Jechał z prędkością przekraczającą normę, spieszył się. Samochód podskoczył w górę na kilkanaście metrów i poszybował następne jak skoczek na śnieżnej zaspie. Koziołkował i uderzył z trzaskiem o nawierzchnię drogi. Mr. Nobody oślepiło światło i ogłuszył przeraźliwy trzask łamanej karoserii. Dalej nie pamiętał już nic.
Czuł, że leży w ciepłym spokojnym miejscu, w płucach szarpał nim niedookreślony ból, ale oddychał. Było zupełnie ciemno przez chwilę, starał się otworzyć oczy, ale nic z tego, powieki były sklejone i obolałe. Nie mógł też poruszać rękami ani nogami i nie słyszał nic. Po pewnym czasie uświadomił sobie, że znajduje się w stanie tzw. komy, jego myśli spowolniły, poczuł jak unosi się ponad ciałem i wtedy właśnie jakaś czarna siła wciągnęła go do pustej przestrzeni. Teraz widział, a nawet czuł wszystko wokoło, był to pusty zimny pokój, bez okien i drzwi. Został zatrzymany w tej przestrzeni z jakiegoś ważnego powodu, pomyślał. No i nici z Wigilii. Nigdy nie był człowiekiem przywiązującym wagę do rytuałów, tradycji, a już na pewno świąt, które po prostu go wkurzały z tym swoim całym kiczowatym klimatem. Dlaczego właśnie teraz sobie o tym przypomniał? Hmm... coś z mną jest nie tak, i to bardzo nie tak, nigdy nie analizował swojego życia, nie słuchał tzw. wewnętrznego głosu, był luzakiem i zawsze wszystko mu wychodziło. Miał tyle kobiet ile chciał, kiedy podrywał jedną, myślał już o następnej. Dumny z podbojów, realizował też swoje fantazje erotyczne, z biegiem lat coraz śmielsze. W tym momencie jednak nie umiał sobie przypomnieć żadnego imienia kobiety, którą zaliczył. Jego pamięć wyfrunęła z ciała jak przestraszony ptak. Zresztą to nieważne, te wszystkie dziwki same się prosiły o pieprzenie, jeśli właśnie umarłem to nie mają one już dla mnie żadnego znaczenia. Nagle poczuł czyjąś zimną i wilgotna dłoń na ciele. Odwrócił się lekko przestraszony i zobaczył przed sobą coś o kształcie ciała kobiety, lecz bez powłoki materialnej. Stała przed nim, lekko się kołysząc i wpatrywała się, a z ust zupełnie bezwiednie sączyła się zielono-brunatna ślina. Kurwa mać! - wrzasnął, ja pierdolę, kim jesteś? - ale jego głos był pusty i bezdźwięczny, mógł krzyczeć z całych sił lecz nie wydobywał ani jednego dźwięku. Matko jedyna pomyślał, nie dość, że z stąd nie mogę wyjść to jeszcze to obrzydliwe coś, stało i wpatrywało się w niego jak natrętny żebrak z ulicy. Powoli zaczął dostrzegać szczegóły jej ciała, chude nogi, sama skóra i kości, włosy i paznokcie pokryte ropą i grzybem. Twarz, na którą ze wstrętem spojrzał zaczęła mu kogoś przypominać... Halina? nie, Monika?, kim ona była, wiedział, że kimś z przeszłości, na pewno. Zrobiło mu się słabo i chciał usiąść. Kiedy kucnął, zobaczył że na wewnętrznej stronie ud, albo raczej na tym czymś, co zostało z ud, kobieta ma blizny po nacięciach. Tak, teraz sobie przypomniał, to była jego zdobycz sprzed lat, zagubiona panienka, którą poznał na jednym z czatów, zwodził ją dość długo i męczył swoją osobą, podkręcając jej uczucia. W końcu do niego przyjechała, potulna jak mała kotka i zaoferowała siebie, swoje ciało i wyraziła chęć do zrealizowania jego sprośnej fantazji erotycznej: seansu sado-maso. Bił ją przykutą do wielkiego krzyża, który miał zainstalowany w piwnicy, zakutą w kajdanki, okaleczył kilkanaście razy robiąc jej nacięcia.
- Przecież sama tego chcialaś! Zdziro! Zdziro!!! Ty szmato! - kiedy wypowiedział ostatnie słowa, poczuł przerażający ból w dole brzucha i lędźwiach... Kurwa mać, chyba nie tak szybko zdechne, co to ma być? przecież Duchy się nie mszczą! nie wierze w to! odejdź stąd! - krzyczał z wściekłością.
- Nie mogę, nagle odezwała się kobieta, tam wtedy u ciebie, zapieczętowaleś nas na zawsze, ja ciebie kocham, chcę przeprowadzić cię przez śmierć. Zaufaj mi, proszę.
- Ja tobie? ja nigdy nie wierzę dziwkom, one są po to, by je szmacić! spierdalaj natychmiast! rzucił tonem samca tresującego swoją kolejną zdobycz.
- Będziesz musiał chłopcze, hahahahaha, - śmiała się idiotycznie i przeraźliwie i w końcu zniknęła. Został sam. Oddychał dwa razy szybciej, ale jeszcze żył.Czuł, że się poci, że jego ciało wykonuje wszystkie czynności, ale nie był w nim, jak to możliwe, do cholery..?????
Na pewno jestem w jakiejś pierdolonej grze, tak grałem kiedyś, kolo budzi się w kostnicy, nie wie kim jest i musi znaleźć wyjście przechodząc różne poziomy i portale. W tej grze na pewno nie było tak wilgotnie, duszno i masakrycznie ciasno. Przesunął się w kont pokoju, żeby oprzeć głowę o ścianę, w środku pod czachą dudniło mu i odczuwał okropny ból. To wredne, miałem być teraz w ciepłym domu, siedzieć z rodzinką przy stole i zajadać się. Właściwie obżerać, tak, uwielbiał to, jedzenie było najważniejszym elementem po seksie, i wcale nie przeszkadzało mu jego 99 kilo.