Podróż nad jezioro pustych dusz.


Było cicho. Cisza przenikała światło. Jego promienie za chmurami chowało się na zawsze. Wieczny mrok i tylko cienie ludzkich dusz. Dusz pozostawionych samotności i smutkowi. Dusz z utraconego poczucia raju. Z czasów podeszłych w przeszłość, pozostawionych na skraju ludzkich uczuć. Niewidzących. Nieczułych. Nieśmiałych. Nieludzko podobnych do siebie. Wszędzie będących tak samo. Nigdy tutaj nikt się nie uśmiechał, to było w złym tonie, a nawet w kiepskim stylu. Ospałość i mroki miasta wdzierały się w głębię każdej ludzkiej duszy i każdego stworzenia, które raz na zawsze przekroczyło granicę jeziora Pustych Dusz. Woda była lepka od śmierdzących, unoszących się na powierzchni stęchłych ciał i resztek ludzkiego bytu, wewnątrz pełno złowieszczych wirów i prądów, które pochłaniały w sam jego środek każde żywe stworzenie, nie wypuszczając ze swojej toni już nigdy. Jezioro przerażało i jednocześnie było strażnikiem i granicą, poza którą puste dusze ludzkie nie mogły wyjść dalej, świat zewnętrzny nie był im znany. Jezioro chroniło świat, strzegło porządku życia i śmierci. Tam zdążała także moja dusza, chwiejna i niepewna swojego losu widziała przed sobą tylko cienie, za którymi jak we mgle szła, i jak ćma niewolnicą się stała tego ruchu. Nic nie mogło jej zatrzymać. Oplotła się cała w mroki światła i woń znad jeziora. Powoli zduszona w sobie, cała zniewolona tajemnicami życia i śmierci była już tylko pustą formą jak stara, zużyta rękawiczka. Jej tęsknoty i żale wyryły się w niej w wielkiej pieczęci znamiona czasu. Czasu co nie ma litości dla żadnego stworzenia, dla żadnej istoty. Jest sędzią wieczności, katem teraźniejszości i spadkobiercą przyszłości. Czas jest odwiecznym potomkiem tych co oddali swe Zycie na służbę prawości. Moja dusza zbłądziła nad to martwe jezioro wcale nie przypadkiem. Była niepokorna, nie chciała kłaniać się tym co maja w swoich dłoniach sznurki i pociągają za nie w odpowiednich momentach, wtedy, kiedy dusza zrobi krok w ich stronę i odda pokłon. Dusza potrzebuje wody jak ciało, dokładnie tak samo. Nie zawsze znajduje jednak swoje źródło i zwiedziona tym pragnieniem dotarła tutaj, nad jezioro martwych dusz, by pozostać tu już na zawsze. Teraz była martwą duszą jak wszystkie znad jeziora. Wszystko działo się poza nią, na zewnątrz jej istnienia. Na nic nie miała wpływu, bo była już martwa. Nie umiała kochać. Nie umiała śpiewać słów. Nie mogła też zatęsknić lub śmiać się jak zwykła dusza. To co pozostało samo w sobie ją przeraziło. Spojrzała w taflę wody jeziora. Śmiesznie mała, niewidoczna łza spadła w jego otchłań, a dusza nawet nie poczuła tej straty. Wokoło niej pojawiło się nagle tysiące, miliony takich jak ona. I szyderczym tonem zaczęły po kolei szeptać jej dziwaczne strzępki zdań, frazy lub urywki słów. Ten ogrom spowiedzi przedziwaczonej przeraził moją dusze i zaczęła uciekać, w głąb siebie samej do mrocznego czasu prapoczątku by sprawdzić czy rzeczywiście istnieje. Niestety już nie istniała. Nie mogła siebie samej zobaczyć, rozsypała się w małe cząstki i pogubiła kawałeczki. Roztopiła się sama myśląc o tym jak pięknie było być dusza dobrą i wieczną. Dopiero teraz przez jeden moment, sekundę setnej sekundy zdała sobie sprawę jak pięknie było żyć, poruszać ciało i wszystkie jego członki, dawać mu rozkazy i sprawiać by mówiło o sobie i pragnieniach. Zawstydziła się w swoim ostatnim kawałeczki i umarła - na zawsze. Stopiona z wodą jeziora, odeszła.

Popularne posty