...bo światło wokoło Niej było bezcielesne....

Na jeden jedyny raz spotkała się z Nim. Była bezwątpienia szafranowo ponętna, spowita we własnych myślach, spacerowała po chodniku i myślała o ciekawskim spojrzeniu jednego z przechodniów. Cóż, nie zawsze ma się cały cukierek do oblizania. Chciałby Pan, wiem, być w kręgu mojego zainteresowania. Oh, cóż za myśli ją ogarniały, jak fale spiętrzonego morza, za chwilę napiję się tej słonej i cierpkiej mazi bezsensownego dramatyzmu z jej wnętrza. Czas porzucić złe przyzwyczajenia, nie mogę tak późno kłaść się spać – pomyślała. Spojrzała na czubki swoich skórkowych butów i poczuła, że woda dostała się już na końce paluszków. Kichnęła raz, potem drugi i zatrzęsła się z zimna. Nie, no nie mogę się teraz rozchorować! To miało być takie ekstatyczne spotkanie miłosno- intelektualne. Weszła w nową ulicę, co spacerowiczom wokół było zupełnie obojętne. Stanęła prawie na środku chodnika i spojrzała w górę. Światło wokoło niej było zupełnie bezcielesne. I poczuła ten zapach, obłędu, zwątpienia i tęsknoty. Chyba się upiję, postanowiła. Nie bardzo wiedziała jak rozwiązać problem braku fizyczności światła. A moje ciało, spojrzała na swoją papierowo-bladą skórę na ręce. Nawet na dłoniach nie znajdowała właściwego przez barwy światła kształtu. Staję się przezroczysta. Tak. I pusta, coraz bardziej. Wylałam całe bogactwo swoich uczuć w jeden wieczór. Cóż za rozrzutność! Ohyda. Zaczęła czuć wstręt do tych co kochaja i tych co umierają w towarzystwie swych rodzin. Ja, potępiona, odepchniętnna i niechciana, nawet przez promienie światła! Ale hańba....
Zdruzgotana tym zimnem i brakiem słonecznego wsparcia, postanowiła pójść do sklepu i kupić flaszkę absyntu. W domu, w swojej pracowni wypiła kilka łyków zielonego płynu i zabrała się do przycinania kartek swojej papeterii. Wyciągnęła pozłacane pióro z szuflady komody i zaczęła pisać list pożegnalny. ...Mój zacny przyjacielu i towarzyszu niedoli... Były to słowa skierowane do jej jedynego przyjaciela,
Mr. Faraona, szczura nad szczury, jegomościa z błękitego rodu tzw. blue gatunku. ...Jestem Ci dozgonnie wdzięczna za Twoje oddanie i wierną przyjaźń... i za to, że nie zgryzłeś do końca moich wszystkich obcasów w pantoflach.... przez moment pomyślała o swojej matce, o dzieciństwie, ale postanowiła nie wracać do owego czasu, jest tyle niezałatwionych spraw. Kiedy skńczyła pisać, włożyła list do koperty i wyszła z domu. Na schodach kamienicy roztaczał się ten ukochany przez nią zapach natury, odchodów kocich i ptasich. Schody skrzypiały przeraźliwie, kiedy stawiała kolejne kroki. I już gdy była na dole przypomniala sobie o znaczku. Wraca. Idzie znów tą samą drogą, z powrotem do mieszkania. Staje przed drzwiami i nagle... przeraźliwy błysk światła słonecznego i jego promień rozszczepia się na jedenaście podpromieni. Wtedy wyciągając rękę i chcąc uchwycić owo nieziemskie i mało fizyczne zjawisko, czuje jak coś zupełnie delikatnie cielesnego i mocnego wnika w jej jaźń. To jedyne, niepowtarzlane uczucie wzbudza w niej radość bez opamiętania. Rozbiera się do naga i zaczyna tańczyć, tak dziko i namiętnie, że chcąc zatrzymać ją właśnie w tym momencie byłoby niemożliwością. Brak szczęścia w życiu jest upokorzeniem najwyższym, jedyne co można zrobić to biec na oślep, do tego jedynego wymiaru meta- fizy- konieczności.

Popularne posty