O dziewczynce, która zwariowała za wcześnie.


W pewnej malutkiej mieścinie żyła rodzina, a w niej dwie siostry i jeden brat. Jednego pochowano do ziemi zanim rozwinął swoje małe rączki i nóżki, i za nim mógł objąć radośnie cokolwiek. Taki los. Mała dziewczynka, średnia z rodzeństwa, szybko dorastając zapominała o wielu sprawach. Tak było u niej z higieną poranną, ale również z przestrzeganiem Savoir-vivru.  Nie mogąc opanować tych wszystkich protokołów zachowań, wzięła i zwariowała. Pewnego dnia np. zaczęła chodzić do tyłu z ramionami skrzyżowanymi poniżej łokci. Nie jadała znacznej ilości dostepnych produktów na rynku, ponieważ twierdziła uparcie, że są nieświeże. Bojkotowała wszelkie Sale w sklepach, zachwalając tylko domowe rękodzielnicze produkcje. Jadała z papierowych talerzy i myła ręce woskiem. Wszystko to robiła z oddaniem i namaszczeniem, twierdząc, że należy się każdej wykonywanej czynności należyty szacunek. Rozmawiała z muchami, osami i chrabąszczami o bieżącej sytuacji  politycznej w jej kraju. Omijała mrówki zawsze życząc im miłego dnia. Tak, ona była nienormalna. Tak mówiła o niej jej matka, wujkowie i stryjeczni bracia po kądzieli nie wiadomego pochodzenia. Pewnego dnia, kiedy wyspana wstała na śniadanie, zobaczyła, że jej pokój się kołysze, otworzyła drzwi i nagle jej oczom ukazał się błękit nieba i chmury... mleczne baranki o zezowatych oczkach, uśmiechały się do niej potulnie. Ten dzień będzie moim najpiękniejszym! - wykrzyknęła i zabrała się do porządków w szafie. Rozsuwając pierwsze drzwi napotkała na stertę starych, zużytych i wytartych rękawiczek. Następnie znalazła pokaźny pakunek skarpet, podkolanówek i pończoch. Czy to wszystko jest użyteczne? - zastanowiła się. Jest albo i nie - pomyślała, cóż za różnica. Tak właśnie, spokojnie, dzień po dniu rozwijało się w niej szaleństwo. Każdego kolejnego dnia rzeczy nabierały coraz to mniejszego znaczenia, aż w końcu straciła zupełnie zdolność do rozróżniania czegokolwiek. Chodziła zawsze uśmiechnięta, bo nie martwiła się już o to, że czegoś nie zrozumie. 
Czas biegł jak uciekający królik do swojej nory, ale nie dla naszej małej bohaterki. Jej czas zawsze kołysał się ospale, zupełnie jak ona kiedy siedziała na taborecie z rękami w kieszeniach od fartuszka. Dzisiaj zjem.... myślała, lecz w końcu nie zjadła bo zapomniała. Jutro zrobię... lecz nie zrobiła bo się nazajutrz pogubiła. I kiedy wszyscy już mieli ją za wariatkę, ona postanowiła zrobić doktorat. W tym celu udała się na konsultację do profesora Megamózgowca. Starszy jegomość, lat około sześćdziesiąt parę, zaparzył herbatę i usiadł w fotelu. To miała być poważna rozmowa i taką się stała. No, słucham moja droga, z czego zamierzasz napisać doktorat??? - zapytał. Z metafizyki użytkowej - odparła nasza mała panna wariatka. Hmm, tak, hmm, oh - mruczał profesor. Dobrze - zatem zaczynajmy. Musimy zgromadzić materiały, dowody i wszelkie dostępne nam publikacje. Zaczęła się mozolna praca, tysiące woluminów przekartkowano i zaznaczono odpowiednie materiały. Postawiono wspólnie szereg hipotez. Podczas tej pracy profesor poczuł uniesienie do małej a ona do niego. Chyba coś zaczęło się między nimi wykręcać, jakieś niby uczucie, niby nostalgia, niby nie wiadomo co dokładnie. Zrobił się lekki kwas i zamęt. W tym chaosie, mała nasza bohaterka pogubiła wątki i wszelkie hipotezy. Była lekko zrozpaczona i wtedy, żeby nie poddać się temu oszołomieniu, ściągnęła ubranie i nago stanęła przed profesorem. Ile pan widzi piersi? - zapytała, No dwie, odpowiedział.. A ile rąk? no dwie - dalej odpowiadał, a czuł już na sobie fale nieuniknionego ciepła i podniecenia. A ile oczu? Ile mam nóg??? Tak , moja droga, właściwie wszystko masz po dwa.. z małym jednym szczegółem. Właśnie! - wrzasnęła! I to jest to, jestem zbyt pospolita, żeby nie być wariatką!  Ojejku, zażenował się profesor - ty jesteś wariatką! stoisz tutaj przede mną naga, prawda? Bez ubrania, bez właściwego sensu. To czyni cię moja droga wariatką, żeby nie nazwać ciebie gorzej, kretynką! Od tego czasu, mała postanowiła nigdy więcej nie spotkać się z Mr. Profesorem i innymi jemu pokrewnymi gośćmi. Zbyt doceniała swoje szleństwo, żeby je tak pospolicie sprzedawać, za byle doktorat! 
Koniec.

Popularne posty