Teraz, zakręcona w Katmandu.
a wcześniej:
Tytułem wstępu:
Zaznaczam, że piszę owe wspomnienia z podróży patrząc na kraj, który odwiedziłam, oczyma małej, zagubionej dziewczynki w świecie czarnych Hindusów, świecie pięknym i odrażającym jednocześnie, kolorowym i przerażająco brudnym, świecie tysiąca baśni i okrutnej rzeczywistości. Ja – Suzanne Volter, cofnęłam się już nie o dziesiątki lat, ale o setki a może i wieki, by przeżyć czas utracony, zobaczyć raj i wchłonąć w siebie wszelkiego rodzaju wrażenia. To subiektywne spojrzenie, z którym nie można dyskutować, wszelkie podobieństwo do postaci spotkanych przeze mnie pozostawiam w wolnej interpretacji i nie zamierzam niczego ci tłumaczyć, drogi czytelniku. Możesz to czytać jak bajkę, baśń lub wspomnienia, wszystko zależy od tego, kim jesteś i kim chcesz pozostać! Milej lektury.. Sela Vie!
Do tych dwóch krajów pojechać chciałam zawsze. Marzyłam o tym juz w pierwszej klasie szkoły licealnej, kiedy to w moje ręce trafiła Bhagawadgita, święta księga, pełna niesamowitych opowiadań, wierzeń i wskazówek na życie. Potem czytałam mitologię indyjską i, szczerze mówiąc, traktowałam to wszystko jak opowieści z tysiąca i jednej nocy. Przepiękne opowiadania dla dużych księżniczek marzących o spotkaniu boskiego księcia, wcielenie bóstwa, który zakocha się i posiądzie. Przepełnione amorficznymi wyobrażeniami boga i wypełnione erotyzmem, to coś co dla mnie, jako dorastającej kobiety było fascynującą mieszanką, budziło we mnie chęć poznania, prawdziwe, głębokie pożądanie. Z owego pragnienia, tak też wierzą wyznawcy boga Śiwy, płynie wszelka chęć i siła życiowa.
Moja podróż rozpoczęła się 25 października 2009 roku. W Indiach na lotnisku w New Delhi stanęłam 26 października, oszołomiona lotem, kołowaniem nad miastem, co miało być prezentem od pilota fińskich linii lotniczych dla nas pasażerów, wschód słońca i kojące dźwięki muzyki klasycznej, a następnie łagodne lądowanie. Jestem! Wreszcie moje marzenie sie spełniło! Miałam łzy w oczach i czułam ogromny przypływ adrenaliny. Pierwsze uniesienia prysnęły jednak jak banka mydlana, kiedy poczułam pierwsze zapachy stolicy Indii, zobaczyłam szare od smogu powietrze, a na odprawie witano nas w maseczkach chirurgicznych. No nie, pomyślałam, jak ja mogę być dla nich zagrożeniem bakteriologicznym??? Ja??
Niestety, przylatywałam z kraju gdzie panowała juz nowa grypa Aha coś tam, nie żadna epidemia ale jednak. Hindusi się nas bali. Czy i ja będę sie ich bała? Czy pokonam barierę kultury, języka, rozumienia? Zobaczymy. Taksówką dostałam sie z lotniska do hotelu Vivek w centrum New Delhi, dzielnicy: Pahar Ganj ul. Main Bazaar, Vivek Hotel, pokój za 650 rupii za noc + dojazd taksówką z dworca Nizamuddin za 250 rupii. standard średni, pokój rodem z filmu „Harry Angel„, ale noc bez podjadających mnie stworzonek. Może być. Nieco dalej na tej ulicy była kafejka z bezprzewodowym netem, ula la, jest światowo, pomyślałam.
Tutaj w Delhi przeżyłam największy szok kulturowy, dla mnie to ogrom śmieci i brudu, dla nich życie. Kupiłam sobie nowe perfumy na lotnisku od D&G, o nazwie „Cesarzowa L’imperatrice„, chciałam pachnieć cesarzową w tym miejscu! Obłęd to? Szaleństwo? Tutaj przeciętny Hindus zbiera przez cale życie na swój pogrzeb, ja na lotnisku wydalam właśnie tyle na perfumy, ile on potrzebuje na pochowek. Niezła ironia losu. Jednak po paru dniach spędzonych w tym kraju obudziła się we mnie ta nuta bycia Europejką i pomyślałam, że nigdy nie pozwoliłabym sobie na to, by być jak Oni. Nie czułam się w tym kraju bezpiecznie i miałam wrażenie, że nigdy bym się nie poczuła. Pełno tutaj posterunków policji. To kraj, gdzie nawet korzystanie z Internetu wymaga podania numeru paszportu. W hotelu, kiedy go opuszczasz, pytają dokąd jedziesz dalej. Pełna kontrola, która szokuje bardziej niż różnice kulturowe. Jeśli miałoby to być tylko dla bezpieczeństwa turysty, może i bym mogła to zaakceptować, jednak trudno mi było w to uwierzyć.
W hotelu przeżyłam załamanie, byłam zmęczona podróżą samolotem i taksówką do hotelu, bo jazda tutaj wygląda jak wyścigi formuły 1, tylko że bez tych gwiazd w stylu Schumachera i Kubicy. Popłakałam się, byłam rozbita, dzielnica hoteli średniej klasy wygląda jak jeden wielki śmietnik, w tym wszystkim prażą się orzeszki, na ulicy gotuje się jedzenie, sprzedaje tekstylia, pamiątki i spacerują tutaj ich święte krowy. Wszyscy trąbią na siebie, jakby chcieli udowodnić swoje istnienie, krzyczeć: zobacz jadę! Zsuń się i ciągli nagabywacze na każdą ilość rupii. Tak, to może poważnie zaburzyć ci uroki tego kraju, a już na pewno obrzydzić kupowanie czegokolwiek. W pierwszy dzień i tak się dałam naciągnąć na kadzidełka za100 rupii, co dla europejczyka nie jest dużo, ale porównując tutaj ceny po jakimś czasie zobaczyłam siłę z jaką nagabywacze umieją naciągnąć turystę. ja chciałam być miła, kulturalna madame, jak wyjść z tego impasu? Nie schamieć, zachować twarz i nie dać się wrobić? Nauczyłam sie tego dopiero na 3 dzień, w Agrze.
Wracając jednak do New Delhi, zaskoczyło mnie ono również pozytywnie, na przeciwko dobra restauracja z przysmakami w stylu tybetańskiego momo. Pychotka. Wieczorami wcale nie było strasznie spacerować po uliczkach tego miasta, a nawet podróżować metrem. Udekorowałam sobie dłonie wzorami z henny, a kiedy młode hinduski zobaczyły moje tipsy, stwierdziły, że jestem gwiazdą z Bollywood! Haha, to było strasznie śmieszne. W sumie przez następne dni jak gdyby wieść o podróżującej Lady z tipsami przybywała do miejsc, gdzie miałam zawitać o wiele szybciej niż ja, patrzono na mnie jak na księżniczkę, gwiazdkę Bollywod. Czasem dobrze w coś zainwestować przed podróżą, niż tylko ubezpieczenie zdrowotne, :-)
W New Delhi zatrzymałam się dwa dni. Wszystko w tym mieście i w innych częściach Indii także, miałam wrażenie, wygląda jak nieskończone, to tak jak gdyby ktoś coś zaczynał, jakąś pracę i nagle porzucił ją, bo sobie właśnie przypomniał o ..no właśnie nie wiem, że ma wykonać coś zupełnie innego, albo odpocząć???? Kurczę szok… masz wrażenie, że tutaj wszystko się zaczyna i nic nie kończy! Może to taki zabieg? chwyt? wabik? Hehe, coś w tym musi być… Tutaj też czas na zrobienie czegokolwiek ma się podwójnie dłuższy, tak, to całkiem dla nas europejczyków niezła lekcja, mnie zawsze na coś zabraknie czasu – im, przeciwnie.
Poszukiwanie i łapanie kolorów w tak zasmogowanym mieście jest bezsensowne, lepiej łapać klimat i tak też robiłam. Fotografowałam wszystko, co się da, zupełnie nie skupiałam się na konkretnym temacie, posegreguję te zdjęcia później, pomyślałam,. teraz należy złapać jak najwięcej wrażeń i utrwalić je na cyfrowej matrycy. Zrobiłam sobie makijaż przed wyjściem z hotelu i tak robiłam juz zawsze. Postanowiłam, że będę zawsze o to dbać, bo jestem europejką i moja skora może tego smogu, pyłu i wilgoci w powietrzu nie wytrzymać. Nie chciałam też od razu kupować sobie indyjskich ciuchów, chyba rodził się u mnie lekki bunt na to wszystko, na nagabywanie na ulicach, na ciągłe zmuszanie mnie do jakiejś jałmużny. Cholera, pomyślałam, mnie też nie jest w życiu łatwo, wiem, że tutaj mają o wiele ciężej, ale do jasnej Anielki, za parę godzin zostanę bez jednej rupii.
Przyplątał sie do mnie młody hindus, typ aktorski ze Slumdog, wcisnął mi kit, że studiuje matematykę, hindi i chyba wszystko inne, prawie mnie zauroczył, no i kupiłam kadzidełka po cenie złota, bryy…
Wieczorem pomyślałam, byle dalej, dalej… w drogę do Agry!
28 października 2009, około 11 rano szczęśliwie przyjechałam pociągiem do Agry, na dworzec Canntonment. I znowu naciągacze, rikszarze, motorikszarze, ale tym razem, jakby wiedziona jakimś duchem walki, powiedziałam stop. Byłam zmęczona już tym, jak podchodzi do mnie brudny hindus i nie patrząc na to, kim jestem, stara się mnie za wszelką cenę zaciągnąć do swojej rikszy lub taksówki. Do jednego nachalnego i napalonego krzyknęłam po prostu: I wan’t talk with U, go away!, go away!!!!!! Darłam się kilkakrotnie i szłam przed siebie. Powiedziałam: koniec, pójdę do hotelu na piechotę. Po raz pierwszy potraktowałam obcego mi człowieka jak niewolnika, jak kogoś, kto nie zasługuje na moją uwagę, jak kawał gówna, po raz pierwszy poczułam swoją wyższość, mówiąc właśnie w ten sposób do niego i pełną satysfakcję, kiedy odszedł przestraszony. Czy będę od tej pory rasistowską zdzirą, która hindusów potraktuje jak gorszego rodzaju ludzkie popłuczyny????
Było około 8 km do hotelu, słońce okrutnie grzało. W końcu podwiózł mnie rikszarz za godziwą cenę do dzielnicy: Taj Ganj, Hotel Saniya.
Widok z tarasu na Taj Mahal zrekompensował wszystkie nerwy i smutki! Zamówiłam kawę i chapati, placki, do tego biały ser. Wypaliłam fajkę. I patrzyłam, patrzyłam na jeden z cudów świata, na wielki majestatyczny budynek z białego marmuru, który zbudował król Mogołów dla ukochanej kobiety. Pasja i miłość! Tak może kochać tylko potężny władca! Tak chciałabym być kochana, takie rzeczy można robić z miłości? Czy tylko w Indiach? W Europie już nikt nie buduje z miłości do kobiety, być może to poważny błąd. Przy budowie Taj Mahalu, która trwała lekko ponad dwadzieścia lat pracowało około 20000 ludzi, wszystkim potem obcięto kciuki lub dłonie, by nie mogli powtórzyć tej pracy i zbudować podobnej budowli nigdzie indziej na świecie. Oh… zabójczo, tyle dłoni w hołdzie dla księżniczki, dla jej urody, dla jej miłości, aby ją zdobyć! Czarujące, pomyślałam! Nazajutrz poszłam zobaczyć ten cud z bliska i od środka. Wiele osób które zwiedza Taj to muzułmanie, dla nich to taka folkowa mekka, tak sądzę. Najlepiej podobno jest zobaczyć Taj rankiem, około 6: 00, kiedy dźwięk w środku jest niepowtarzalny, ja nie zdążyłam tak wcześnie, byłam około 7.30, Ale wrażenie jest bajeczne. W środku w kopule dwa groby, króla i księżniczki, a dźwięk unoszący się do szczytu kopuły staje sie krystaliczny. Taj zmienia też kolory w zależności od światła, rano i w południe jest biały, przy zachodzie słońca pomarańczowy, a przy szarości wieczoru nawet lekko zielony, turkusowy, szmaragdowy. Wewnątrz stałam i obserwowałam nie tylko mozaiki, ale i zachowanie ludzi. Podobno w takich miejscach ludzie zachowują się niestandardowo, sama wielkość danego zabytku, cudu świata, wywołuje przedziwne reakcje.
Nagle zobaczyłam kilku muzułmanów, podchodzili do ścian i coś oglądali z bliska, niby kwiatuszki czy coś. Podświetlali każdy element mozaiki punktową latarką. W mojej głowie zawirowała wyobraźnia i podpowiedziała mi, że szukają oni portalu, przejścia do innego świata, do duchowego miejsca. Było to tak silne wrażenie, ze sama zaczęłam dotykać mozaiki i przyglądać się sie jej bacznie. Może i ja mogłabym sie załapać na podroż miedzy światami. Macałam biały marmur i nic. Zero szczeliny, ani jednej, wszystko idealnie gładkie. Kwiaty z mozaiki nie są namalowane na Taj, są inkrustowane w marmur. Nic z tego nie ucieknę stad inaczej jak wyjściem. Szkoda, może po drugiej stronie spotkałabym owego króla mogołów i jego księżniczkę, jak tańczą wśród fruwających motyli, wazek, kolibrów, papużek i duszków. Jak cieszą sie sobą i kołyszą w swoje miłości, w słońcu swoje cudne ciała? Niestety Zycie pisze inne scenariusze i jest bardziej okrutne:
(………)
Wieczorem, kiedy ochłonęłam z wrażeń i wzięłam kąpiel poszłam na taras przy pokoju zapalić i przezucic zdjęcia z aparatu do mojego lapka. Błędem było to, iz nie założyłam moich klapek. W pokoju odkryłam okropne bąble na stopach, które piekły niemiłosiernie, a na mojej białej pupie trzy ogromne ślady od ukąszenia. Moskity, pomyślałam i prawie wpadłam w leki. Zdezynfekowałam to wszystko jodyna kupiona jeszcze w New Delhi i czekajajc na najgorsze zasnęłam. śniły mi sie chyba miliony snów w jednym, rano spostrzegłam ze nie ma śladu ani bąbli, ani jodyny. To dziwne, bo ten specyfik w europejska wydaniu, pozostawia ślady na długo a tutaj wchłonęło sie wszystko w moja skore. Przyszła mi do Glowy myśl, ze to jakąś klątwa rzucona na mnie. Tylko przez kogo? Poszłam cos zjeść na taras na dachu, zamówiłam kawę, czarna i hindi sniadanie:Stuff paratha with curd. Obsługiwała mnie młody hindus, wik około 20scia lat, bardzo ładny i miły. Wogole do końca mojego pobytu był dla mnie wyjątkowo życzliwy. Wierzył w boga Siwe, jedynego prawdziwego jak mi powiedział w Indiach, w kuchni miał jego ołtarzyk który chętni mi pokazał. Wiedziałam juz wyruszając z Agry dalej ze to on poprosił swojego boga, by ten zatrzymał mnie dłużej u siebie! Dlatego ten Śiwa, bog zniszczenia i odrodzenia wysłał na mnie jakieś fruwajaco-pelzajace paskudztwa. No tak, dla miłości można przecież w Indiach robić Roźnie cudaczne rzeczy. Zwiedziłam tego dnia Agrę z motorikszarzem, cały dzien. za 400 rupii. Mój moto-driver twierdził, że żyje tutaj ponad 10 milionów ludzi, w co nie chciało mi sie uwieżyć, ale czy ktoś wogole zliczył kiedyś tych hindusów? Wieczorem po przejazce i odpoczynku, kąpieli, wybrałam sie by zjeść cos z knajpce prowadzonej przez Nepalczyków, ojca i syna. Ze ściany cały czas spoglądała na mnie jaszczurka, piękna scyntia. W swej podroży po Indiach spotkam ich jeszcze wiele, tak jak małp, które SA tutaj równie powszechne jak wróble lub inne popularne stworzonka w europie. Zapomniałam napisać o mrówkach, tak te w Indiach sa wyjątkowe, rozmiaru XXL, chyba najbardziej wypasione stworzonka.
Po kolacji, momo, chicken masala, 2 nuny i ginger tea, poszłam za dźwiękami wypelniajajcymi centrum Agry i trafiłam do budynku przypominającego lokalny dom kultury czy cos w tym stylu. Odbywała sie tam potańcowa. Kurcze, jak oni potrafią tańczyć! Boska muzyka, piękne hinduski całkiem Male, i juz dojrzale kobiety, a każda naprawdę o urodzie księżniczki. Fantastycznie czuja dźwięki i bawią sie cala swoja osoba. Częstowano mnie kawa i ich smakołykami ale nie miałam juz siły jeść. Nagle wokoło mnie żebrało sie pełno młodych hindusek i dość dobrym angielskim pytały o wszystko co tylko możliwe, łącznie z tym czy spotkałam kiedyś Shakire, bo były jej fankami. Były bardzo zabawne no i oczywiście zafascynowane moja henna na rekach i paznokciami. TO u nich oznaka luksusu tak myślę.
C D N ..........