4 posty...
Czterech postów brakuje do dwusetki... hmm... czego nie napiszę, nie zanotuję, to uleci w niepamięć, a to największy grzech pisarza, ale czy i blogera? Bloga mogę pisać wtedy, kiedy chcę, nie narzucam sobie rygoru, albo przeciwnie ostro tnę posty codziennie na surowo, jak sałatkę. Po co jednak pisać? Czy lans w sieci jest mi do życia koniecznie niezbędny?
Dzielenie się wrażeniami z podróży nie na świeżo tylko np. po przemyśleniu tygodniowym lub miesięcznym wydaje się być bez sensu. Marquez ma racje pisząc, że kiedy się robi dłuższe wakacje od pisania, zebrać się na nowo jest cholernie ciężko. Wychodzisz z wprawy, zastój powoduje umysłowy paraliż słów. nie znam recepty na odrętwienie pisarskie.
Myślę jednak, że każde zdarzenie w życiu ma swoje znaczenie. Ja przywiozłam z podróży jakieś żyjątko w moim brzuchu. Nie! nie, ludzka formę życia raczej coś obcego i natrętnego. Skupiając sie ostatnio na niezliczonych ilościach moich wypróżnień... mogłabym zacząć pisać do działu skatologicznej literatury zapoczątkowanej przez wielkiego Salvadore, przyszedł mi do głowy pomysł na opowiadanie, pod np. takim tytułem: " Kobieta przykuta do kibla" Ostre prawda?
wplotłabym wątki pożądania i ostrego seksu z nuta perwersji. Taaak to było by iście skatologiczne.
Pisanie może być jednak nałogiem i można za nim zatęsknić. Coś mi się wydaje, że do dwusetnego postu wydarzy się jeszcze coś ciekawego, na tyle by wpleść to w opowiadanie o nieszczesnej kobiecie i jej ... tfu.. sraczce.
cdn..
p.s
aha, jeszcze przypomniało mi się, jak na studiach, kiedy strasznie cykorzyłam przed egzaminem, miałyśmy z moimi znajomymi taki sposób na stres: wyobrażałyśmy sobie tego groźnego profesorka, jak co rano siada na kibelku, żeby zwyczajowo się wypróżnić. I po stresie...
cdn..