Monarchowie z pustyni Gobi.

I było ich sporo, co jakiś czas pojawiali się na pustyni ustalać słowa i reguły. Ja jednak obawiałam się zawsze ich siły, ich władzy co przelewa krew i czyni szaleństwo. są tymi władcami, z którymi się nie dyskutuje na rautach, nie chodzi na bale. Ich ciała spowija chęć i pragnienie tylko dziewiczego ciała. I te sobie kupują na tajnych posiedzeniach możnowładców, by potem móc ofiarować jako prezent dla swoich bogów. Jeśli się sprzeciwisz, porzucą cię na pustynie Gobi i będą patrzeć jak ona swą siłą wysysa z ciebie wszystkie soki, jak zmienia w popiół, jak przeradza w nicość. W pewnym się starają się o czystość tego świata, o błogosławieństwo dla biednych. Ja zobaczyłam dzisiaj w platynowym lustrze pozostawionym mi do udręki na Gobi i przerażona odbijającym się światłem pustyni, krzyczałam do kruków i motyli, do ważek i jaszczurek. O siostry, o bracia, ratujcie mnie! Lecz zostawiono mnie tam jeszcze na długą próbę. Na sapanie, na potliwość mych stóp i łokci. Na nieczułe uśmiechy. Na rzadkość radości i obfitość smutku. Te wszystkie zawistne poczynania, dodawały im siły i potęgi panowania. Nasycali się swoją władzą, bogactwem i imperatywem. i choć starałam się dzielnie znosić owe próby, moje ciało powoli odmawiało posłuszeństwa, a zaczynało rozsypywać się w maleńkie ziarnka pisaku. Stawałam się sucha i bezpojna pustynią. Stawałam się nią - Gobi. Byłam rozpalona i porażająco sucha, coraz bardziej stawałam na krańcu swojego życia. Nie czułam już bólu, choć słońce przypalało moje ramiona i nie chciałam już pić ze źródła. Przyszedł czas na pożegnanie, bo byłam na skraju...
...i wtedy zobaczyłam.. Pięknych, gromowładnych monarchów z pustyni Gobi.
Cóż za majestat!!!!! Zacni Panowie o sile potężnej, o ciałach spalonych nie jednym bojem. O obliczach posępnych lecz o oczach władczych. Oh, tak tych oczu mi brakowało, tego spojrzenia co przytłacza, a zarazem wyzwala. Tego pragnęłam, poszukiwałam całe swoje umęczone jestestwo, spalając je w ogniu namiętności, która nigdy nie osiągała swojego apogeum! Zawżdy, chcąc pragnąć więcej, męczyłam się srodze, ze swoim życiem, ze swoim ciałem. A tu nagle, jedno spojrzenie wystarczyło by zdusić we mnie moje potrzeby, a wyzwolić tą chęć służenia innym. O Boski!!! Jak mam zasłużyć na twoja aprobatę? Pragnę Ci służyć o królu wieczności, bo ty wszak zaprowadzasz do krainy wiecznego ukojenia! Posmutniałam nagle. Bo chyba pycha przeze mnie przemówiła. Chciałam władać jednym skinieniem, a władza jest darowana i nie można rościć sobie uzurpatorstwa. To nie godne. Zrozumiałam to teraz. Więc skinęłam się i pokłoniłam, lecz On, możnowładca z krainy mi dotąd nie znanej spojrzał o dziwo na mnie przychylnym wzrokiem i szepną: Wejdź dziewczynko na moje salony i rozgość się. Zajadaj rozkoszy! Jakże byłam mu wdzięczna. Jakże wówczas chciałam spełnić każde oczekiwanie. Ale On, możnowładca, jeszcze tego nie żądał. Tylko patrzył. Tylko się napawał moim widokiem i rozbawiony mną, czyli swoją nową zabawką, częstował mnie smakołykami, co dla nielicznych są przeznaczone. Kosztowałam tego, po trochu, pomalutku by nie stracić za dużo z przeżycia owej chwili. A On, możnowładczy Pan uśmiechał się czule. I wtedy właśnie, poczułam, że jestem tak blisko mojego ojca, którego niesprawiedliwy los zabrał mi szybko. Patrzył na mnie jak na swoją córeczkę, z czułością i troską. Popijał zieloną herbatę z porcelanowej, chińskiej filiżanki, siedząc na dywanie, który miałam wrażenie, że zaraz odfrunie. Za moment wzbije się w przestworza i będzie wolnym ptakiem, jastrzębiem co raz tylko dziennie poluje. To był mój jedyny Wybawiciel, którego pragnęłam, Monarcha dziwnej krainy Gobi. Ni to pustyni, ni pól przy jeziorze Bajkał. Ot taki Pan, Wszechwładny, z mocarstwa, które nie każdemu z Was będzie dane zobaczyć.

Popularne posty