kiedy wyrośnie ci drzewo na grobie....

Ja jestem martwa, od jakiegoś czasu, może od paru lat - stwierdziła moja dobra znajoma.
A ty? - zapytała? Ja? hmmm, ja jestem drzewem, które rośnie na moim grobie. Ma piękne młode liście, wiotkie gałęzie i przecudne kwiaty o lekkim, wabiącym mrówki zapachu. Jest niewielkich rozmiarów, lecz już teraz roztacza opiekę nad moją śmiercią i istnieniem pozaziemskim. To dla mnie zaszczyt, że z małego nasionka zechciał wyrosnąć właśnie tutaj kasztanowiec, drzewo silne i uparte, rodzące owoce każdego roku. Kiedy pomyślałam, że po śmierci mogę stać się topolą albo wierzbą płaczącą i będę tylko chwastem pośród wszystkich gatunków, zrobiło mi się smutno, a tutaj dobry los obdarował mnie takim wyróżnieniem. Dlatego po moim odejściu nikt nie zapłakał. Tylko pewna sąsiadka, lekko głucha na lewe ucho, chlipnęła raz czy drugi. W kosmos uleciały wszystkie moje marzenia i obawy, a także myśli te czyste i te zupełnie niecenzuralnie niegrzeczne. W końcu wszyscy rozeszli się do domów z obietnicą powrotu tutaj na większe okazje wyznaczone terminami przez tradycję. Niektórzy nie wrócą już nigdy. A ja leżąc te parę metrów pod ziemią z magicznym nieodczuwaniem byłam szczęśliwa, że właśnie kasztanowiec zechciał sobie mnie wybrać jako podściółkę pod swoje jestestwo. Pomyślałam, że jestem wdzięczna, że moje odejście z czasem zostało tak pięknie wyróżnione przez naturę. Moje słabo widzące oczy przed śmiercią wcale nie chciały przygasnąć, wręcz przeciwnie wzrok się wyostrzył i był zbyt delikatny by spoglądać na ranne promienie słońca. Dlatego chodziłam w ciemnych okularach i tweedowym czerwonym płaszczu, niemodnym i zupełnie niepasującym do kogoś umierającego. Tych wyznaczników mojego pogubienia się drzewo nie widziało wybierając mnie na miejsce swoich narodzin. Oplotło mnie swoimi korzeniami, przytulając mocno do siebie i ziemi. I w ten sposób nie czułam się ani samotna, ani opuszczona, ani nawet martwa. Poiło mnie swoją nadwyżką wody i swoimi sokami, a ja w ten sposób mogłam dalej śnić swoje sny, że jetem właśnie z moimi bliskimi i spoglądam jak tańczą, jedzą i śpiewają zasłyszane w radio piosenki. Drzewo wyczuwa, kiedy mi zimno i wtedy otula mnie swoimi linami silniej i bardziej opiekuńczo. Nie wiem ile to już dni upłynęło odkąd znalazłam się właśnie w tej podziemnej symbiozie, ale szczerze mówiąc tutaj czas płynie zupełnie inaczej, wcale nie wolniej, ale tak jakby lekko niemrawo i sennie. I wszystkie cielesne sprawy zaczynają być coraz bardziej obce i obce. Kiedy zakończyłam proces nadprodukcji włosów i paznokci, w końcu moje ciało doznało ulgi i teraz ulegnę mojemu drzewu całkowicie i z poczuciem ogromnego bezpieczeństwa wtulę się w ramiona mojego drogiego przyjaciela kasztanowca, a on tylko cierpliwie czeka aż zupełnie zespolenie w miłosnym uścisku, aż wyssa ze mnie ostatnie soki i uwolni mnie od koła urodzin i śmierci, aż uwolni mnie od pierwotnej udręki narodzin. Jednak to dopiero nastąpi.

Popularne posty